Wszyscy wpatrywali się w demona z
niedowierzaniem. Jego słowa sprawiły, że wszystko, cała mroczna przeszłość, o
której chcieli zapomnieć wróciła i stanęła im przed oczami.
***
Wszystkim porwanym związano ręce,
zaprowadzono na środek polany i zbito w małe grupy. David potknął się i upadł na
trawę koło dwóch chłopaków. Jednego od razu poznał.
- Co ty tu robisz? – spytał,
zdziwiony.
- Zbieram grzyby – rzucił Darius
z irytacja. – Nie udawaj idioty!
Darius i David znali się od
małego. Ich rodzice przyjaźnili się i często razem jeździli na wakacje.
- Jak myślicie co oni z nami
zrobią? – spytał blondyn, klęczący obok nich.
Wtedy z jednej z grup wybiegł
jakiś chłopak i rzucił cię pędem przez polanę. W cieniu drzew coś się poruszyło
i skoczyło wysoko w niebo. Po chwili to coś spadło na uciekiniera, rozległ się
głośny i nieprzyjemny dźwięk miażdżonych kości. To coś co skoczyło na chłopca
przypominało wielką ropuchę pokrytą grubą szarą skórą.
- Ty debilu! – ryknął Nezraer,
podchodząc do potwora. – Miałeś go złapać, a nie rozłupać czaszkę.
- Ja… nie chciał… Ja przypadkiem…
wypadek – wychrypiała ropucha, patrząc na ciało chłopaka.
- Jeśli znowu kogoś PRZYPADKIEM
zabijesz to wyrwę ci flaki i nakarmię nimi biesy – rzucił Nezraer, patrząc z
niesmakiem na ciało.– Posprzątaj to.
Demon z wyraźną uciechą zaczął
pożerać zwłoki, mlaszcząc przy tym strasznie.
- Kim oni są? – spytał blondyn.
- A jak myślisz? – odparł młody
chłopak, siedzący koło niego. Młodzieniec był szczupły i miał dziwne włosy. Nie
siwe, lecz srebrne.
- To na pewno kosmici, porwali
nas dla eksperymentów – powiedział blondyn.
- Wątpię, żeby to byli kosmici –
rzucił Daro.
- Skoro nie kosmici to co? Czy to
wygląda ci na coś co pochodzi z tego świata? – odparł blondyn wskazując głową
na inne potwory wyłaniające się z cienia.
- Czy tylko ja czuję ten straszny
smród? – spytał David.
- Fuj, komuś chyba jajka zgniły –
rzucił ktoś siedzący za Dariusem.
- To siarka – rzucił Daro. – A to
najprawdopodobniej może oznaczać jedno.
- Kosmitów – odparł blondyn.
- Co ty masz z tymi kosmitami? –
spytał chłopiec o srebrnych włosach. – Czy w jakimkolwiek filmie widziałeś,
żeby kosmici pachnęli siarką i śmiercią?
- To kim oni są, mądralo?
- Są… - zaczął chłopak, lecz
przerwał mu donośny głos Nezraera.
- Moi demoniczni pobratymcy pora
otworzyć Szczelinę.
Na sam środek polany wyszło paru mężczyzn,
odzianych w długie czarne szaty. Stanęli oni w kole, z twarzami zwróconymi do
środka. Wszyscy jednocześnie zaczęli wypowiadać jakieś dziwne słowa, a na ziemi
zaczęły się pojawiać lśniące szkarłatem linie. Linie utworzyły wielki krąg wypełniony
mrocznymi symbolami, następnie ziemia zaczęła się trząść i pękać. Parę osób
znów spróbowało uciec, lecz szybko zostali złapani. Jednej dziewczynie udało
się wyrwać z uścisku oprawcy i pomknąć jak z procy w kierunku drzew. Prawie jej
się udało, lecz nagle w jej kark trafiła strzałą, przechodząc na wylot.
Dziewczyna padła na ziemie charcząc i krztusząc się własną krwią. Wysoki, muskularny
mężczyzna, podszedł do niej i zarzucił sobie na plecy. Demon wrócił z uciekinierką
do reszty i rzucił nią jak workiem kartofli pod nogi Nezraera. Dziewczyna
kuliła się na ziemi, próbując zatamować krew, która spływała jej po rękach na
trawę.
- Ona jeszcze żyje – zauważył
Rycerz Śmierci, patrząc na uciekinierkę, jak na karalucha.
- Już niedługo – odparł demon i za
pazuchy wyciągnął nóż o długim ząbkowanym ostrzu. Następnie podszedł do rannej
i szarpnięciem z włosy zmusił do klęku. Wtedy zamachnął się sztyletem. David
chciał odwrócić wzrok, ale nie umiał. Jak w transie widział, jak nóż wżyna się
w szyję dziewczyny, jak wyszarpuje mięso, jak bryzga krwią. Widział upadające
bezładnie ciało, mroczny śmiech oprawcy, słyszał krzyki i płacz ze ściśniętych
grup więźniów. Widział jak inne demony rzucają się by pożreć martwe ciało
dziewczyny, jak rozrywają je szponami i zębami, jak wyrywają sobie krwawe
ochłapy. Dopiero gdy z ciał nie zostało już nic David poczuł, że może odwrócić
wzrok.
„Śmiej się puki możesz, demonie”
– pomyślał Darius, patrząc jak morderca dziewczyny przywiązuje sobie jej głowę
od pasa.
Polaną znów targnął wstrząs, a ziemia
w środku kręgu eksplodowała, ukazując wielką dziurę, z której sączyła się
krwisto czerwona poświata. Smród siarki wzmógł się jeszcze bardziej, a trawa
wokół szczeliny momentalnie zwiędła. Demoniczni magowie bez wahania wskoczyli
do rozpadliny. Następnie pozostałe pomioty zaczęły pchać porwanych do dziury.
Darius, David i chłopak o srebrnych włosach stanęli na skraju krateru i
spojrzeli w jego głąb. Ściany piekielnej szczeliny płonęły, a dna nie było
widać. Cała trójka zrobiła duży krok do przodu i spadła.
Nie wiedzieli, ile tak lecą, równie
dobrze mogło minąć pięć minut lub pięć godzin. W końcu zauważyli pod sobą dziwne
światło. David zamknął oczy i spiął wszystkie mięśnie przygotowując się
mentalnie na uderzenie w ziemię. Nagle poczuł, że leci już pionowo, lecz
poziomo i chwilę później runął na twardy grunt. Gdy otworzył oczy zobaczył wielki
portal, z którego wylatywali ludzie i demony. Porwani zazwyczaj mieli twarde
lądowanie. Darius uderzył w ziemię koło Davida, a srebrnowłosy wykonał zwinne
salto w powietrzu i próbował wylądować z gracją, lecz potknął się i padł jak
długi na twarz. Portal zamknął się momentalnie za ostatnią osobą.
- Zawsze tak jest – powiedział Srebrnowłosy,
siadając. – Zawsze coś musi się spieprzyć w najmniej oczekiwanym momencie.
Cała trójka rozejrzała się
uważnie dookoła. Przed ich oczami rozpościerała się olbrzymia równina
przypominająca suchą sawannę. Pożółkła trawa, bujała się powoli mimo braku
wiatru, gdzieniegdzie stały wielkie łyse drzewa. Lecz najdziwniejsze było
niebo, czerwonawe z brunatnymi obłokami chmur i wielkim pomarańczowym słońcem.
Słońce było przynajmniej dwa razy większe niż powinno i wydawało się jakby jego
blask był czymś przytłumiony.
- Lipa – zawołał chłopak ze
srebrnymi włosami. – A gdzie rzeki lawy, gejzery ognia i kotły pełne smoły, w
których gotują się potępione dusze?
- Pożyj wystarczająco długo, a
się nie zawiedziesz – wysyczał piekielny pomiot, stawiając chłopaka na nogi.
Coś było nie w porządku, wiele
demonów rozglądało się dookoła zdezorientowani. Niektóre z nich porzuciła
ludzkie przebrania i ukazało są prawdziwą, potworną postać, lecz większość
nadal udawała ludzi, z tą różnicą, że ich ubrania zmieniły się w ciężkie zbroje
i inne stroje rodem z minionych epok. Nagle ciszę jaka zapadła przewał wściekły
głos Nezraera.
- Powidz mi, że tylko jakiś chory
żart! – krzyczał na jednego z magów.
- Ja nic… nie rozumiem – wysapał
czarownik, gdy demon chwycił go za gardło, ręką okutą w czarną rękawicę. –
Wszystko było obliczone.
- Miałeś jedno, banalne zadanie.
Miałeś przenieść nas jak najbliżej pałacu, a co zrobiłeś? – syknął Rycerz
Śmierci, zaciskając uścisk. – Jesteśmy setki, jeśli nie tysiące kilometrów od
miejsca docelowego.
- To… nie… moja wina… coś
musiało… spaczyć… portal – wychrypiał mag, ledwo łapiąc oddech.
- Nie twoja wina? – rzucił
Nerzaer i szybkim ruchem złamał magowi kark.
Następnie wskazał na innego z
demonicznych czarowników.
- Gratuluje, – powiedział. –
właśnie zostałeś arcymagiem.
- Nie jestem pewien, czy
zasłużyłem na ten zaszczyt? – odparł demon, patrząc na ciało swojego poprzednika,
które zaczęło dziwnie dymić, leżące u stóp zabójcy.
- Powiedz mi, czy jesteście w
stanie przenieść nas do pałacu? – spytał Rycerz. – Odpowiadaj szczerze.
Mag wahał się przez chwilę, lecz
w końcu pokręcił głową.
- Zużyliśmy za dużo mocy –
powiedział, a w jego głosie wyraźnie słychać było strach. – Moglibyśmy
przenieść dwie może trzy osoby.
- W takim razie sam się przenieś
i powiedz naszemu Panu co się stało i poproś o wysłanie zapasów.
Mag zgiął się w niskim ukłonie i
momentalnie zniknął w obłoku czarnego gęstego dymu. Nezraer wydał rozkaz i
wszyscy ruszyli za nim. Porwani szli w trzyosobowych rzędach, po obu stronach
pilnowani przez demony.
- Moglibyście nas rozwiązać –
zagadał srebrnowłosy chłopak do demona idącego koło nich.
- Po co ci ręce do maszerowania?
– odburknął.
- Żebym nie porysował sobie buźki
przy upadku – rzucił chłopak.
Demon dobył krótkiego sztyletu i
wymierzył nim w chłopaka.
- Jeszcze jedno słowo, to wytnę
ci ten niewyparzony język – wysyczał.
Srebrnowłosy rzucił szybkie
spojrzenie na Dariusa i Davida, którzy szli koło niego.
„Ojj, będą kłopoty” – pomyślał
David, widząc błysk w oczach chłopaka. Nie pomylił się, bo ten szybkim ruchem złapał
demona za rękę, obalił go i wyrywał nóż. Ostrze poszybowało w powietrzu i
wylądowało w związanych rękach Dariusa. Zanim ten zdołał wykonać choćby
najmniejszy ruch, wokół nich pojawiło się pełno demonów.
- Co tu się odwala?! – zawołał
Nezraer, podchodząc do nich.
- Oni mnie zaatakowali –
powiedział demon, gramoląc się z ziemi. – zabrali mi nóż.
- Czekaj chwile, chcesz mi
powiedzieć, że trójka związanych ludzi, powaliła cię i zabrała ci broń?
- Eee, no tak.
- Jesteś demonem czy kim do kurwy
nędzy!!! – ryknął Nezraer. – Troje LUDZI, do tego ze związanymi rękoma ZABRAŁA
ci nóż! Trzymajcie mnie bo zaraz nie wytrzymam! Zjeżdżaj mi z oczu, ale już!
- Ale… mój… nóż – wyjąkał demon
ze spuszczoną głową.
- Wypierdalaj – wysyczał Rycerz
Śmierci, a demon oddalił się pospiesznie. – Za jakie grzechy, muszę pracować z
takimi idiotami. Co do was – zwrócił się do chłopaków. – to po jaką cholerę wam
ten nóż? Myśleliście, że co, zabijecie strażnika i uciekniecie?
- A gdzie byśmy mieli uciec? –
odparł Daro, wytrzymując spojrzenie demona.
- Chcieliśmy pozbyć się tego
cholerstwa – dodał David, pokazując spętane ręce.
- Co do naszej domniemanej
ucieczki – rzucił trzeci z chłopaków. – to jeśli nigdzie w pobliżu nie ma
punktu informacji turystycznej z darmowymi mapami to za daleko byśmy nie uciekli.
No chyba, że ktoś już był w Piekle? – chłopak rozglądał się po innych, a gdy
nikt nie zareagował, dodał – Jak widać nici z ucieczki.
Nezraer wybuchnął głośnym
śmiechem.
- Nie wiem, czy jesteście aż tak
odważni, czy aż tak szaleni – powiedział, zabierając im nóż i rozcinając więzy.
– Tak, czy siak macie jaja, ale dobrze wam radzę, nie próbujcie już więcej
takich numerów.
- Należy im się kara – rzucił jakiś
demon, stojący za chłopakami.
Nezraer spojrzał na demona, a
potem na porwanych.
- Myślę, że jeden w zupełności
wystarczy – powiedział. – Rozetnijcie wszystkim więzy – dodał zwracając się do
reszty strażników.
Nim David lub którykolwiek z pozostałych
sprawców zdążył zrobić cokolwiek, na ich plecy spadł gruby bat. Siła uderzenia
była tak wielka, że cała trójka padła na czworaka. David dziękował w duchu, że
zabrał ze sobą skórzaną kurtkę. Darius też miał na sobie skórę, a srebrnowłosy
wytrzymała, szarą wojskową bluzę. Gdyby nie ich ubrania bat zrobił by im dużo
większą szkód.
Powoli dźwignęli się z kolan i
ponaglani przez demony wrócili do szpaleru więźniów.
- Życie wam niemiłe? – odezwała
się dziewczyna o długich ciemnych włosach spiętych w koński ogon, gdy znowu
ruszyli z miejsca.
- I tak wszyscy nieuchronnie
kroczymy w kierunku śmierci - rzucił umięśniony chłopak z długimi czarnymi
włosami.
- Coś mi się zdaje, że to zdanie
przestało być metaforą – powiedział Daro.
- Może macie racje, ale ja mam
zamiar pożyć jak najdłużej – odparła dziewczyna z końskim ogonem.
Długo szli w ciszy, przerywanej
tylko ich krokami i zmęczonymi oddechami. Nikt nie wiedział, ile już przeszli,
krajobraz prawie się nie zmieniał, a słońce tkwiło cały czas w tym samym miejscu.
Nagle na jego krawędzi zaczęła się
pojawiać łukowata plama, która zaczęła rosnąc w miarę jak orszak pokonywał
kolejne kilometry.
- Czy tylko mnie do przypomina
zaćmienie? – spytał Darius, parząc na słońce.
- Masz racje – odparł David.
Gdy przystanęli na chwilę, by
lepiej przyjrzeć się dziwnemu zjawisku, nad ich głowami strzelił bicz.
- Ruszać się, wy leniwe robaki –
wychrypiał demon i już zamachnął się do kolejnego uderzenia.
Oboje posłusznie ruszyli dalej.
Mijając młodego chłopaka ubranego w cienkie spodnie, obwisłą koszulkę i modne
trampki. Leżał na ziemi, a parę demonów stało nad nim krzycząc i bijąc go. W
końcu udał mu się podnieść na nogi i zrobić parę chwiejnych kroków, po czym
znowu upadł na ziemie. Wtedy spadł na niego bat, paskudnie rozcinając plecy.
Chłopak krzyknął z bólu, lecz oprawca uderzał raz po raz, zmieniając plecy
porwanego w krwawą miazgę. David nie wytrzymał i krzyknął do biczownika.
- Myślisz, że jak zamienisz go w
tatar to łatwiej będzie mu się szło?!
- Coś ty powiedział?! – rzucił
demon.
- Powiedziałem, żebyś przestał go
bić.
- Jak śmiesz się do mnie odzywać,
ty nędzna istoto! – ryknął demon i zamachnął się biczem. David zasłonił się rękami,
lecz broń uderzyła go w twarz, zostawiając krwawą szramę na policzku. Pomiot
zamierzył się do drugiego ciosu, lecz pomiędzy nim a Davidem stanął wysoki
demon. Ten sam który na polanie zabił dziewczynę.
- Dość! – powiedział stanowczym,
nieznoszącym sprzeciwu głosem.
- Ale… - zaczął biczownik.
- Żadnych, ale. Co do tego
drugiego – demon wskazał na zakrwawionego chłopaka kulącego się na ziemi. – to
teraz będziesz go nosić na plecach, a jeśli on skona, ty zdechniesz wraz z nim.
Rozumiemy się?
- Tak jest, wielki Sarfelu – odparł demon, pokornie pochylając głowę.
- Jeśli tak śpieszysz ci do grobu,
to są na to łatwiejsze sposoby – powiedział Sarfela do Davida.
- Po co nas porwaliście? – spytał
chłopak.
- Dam ci dwie rady. Rób wszystko
co ci każą i nie zgrywaj bohatera oraz nie zadawaj pytań, najlepiej w ogóle nic
nie mów – odparł demon i oddalił się.
Dalsza wędrówka odbyła się bez
większych incydentów. Gdy prawie całe słońce było już zasłonięte wtedy się
zatrzymali. Wszyscy porwani przyjęli tę wiadomość z wielką ulgą. Demony zaczęły
rozbijać prowizoryczny obóz, rozpalono ogniska, wszędzie porozkładano wielkie
skóry. David nigdy wcześniej takich nie widział i nie był pewien czy chce
wiedzieć z czego je zdarto. Po jakim czasie nad całym obozem zaczął unosić się
zapach jedzenia. Każdy dostał miskę szarego gulaszu. Jedzenie nie miało smaku,
ale było bardzo sycące. Niebo zaczęło szybko ciemnieć a temperatura wyczuwalnie
spadać. Gdy słońce zostało zasłonięte w całości, ogarnęła ich nieprzenikniona
ciemność. Gwiazd na niebie było tylko kilka i każda była bardzo mała. Jedynym
źródłem światła były ogniska, przy których tłoczyli się porwani i parę pochodni
powbijanych w ziemię tu i ówdzie.
- Już się bałem, że będziemy
musieli iść też nocą – powiedział chłopak z długimi włosami, siedzący po
przeciwnej stronie ogniska niż David. Koło niego siedziała dziewczyna z końskim
ogonem, dalej siedziały dwie dziewczyny. Jedna miała długie do pasa ciemne
włosy i cicho łkała. Druga dziewczyna o długich do ramion włosach w kolorze
różu, starała się ją pocieszyć. Obok niej siedział Darius, następnie chłopak o
srebrnych włosach, David, a koło zamykała dziewczyna z długimi blond włosami.
Dziewczyna siedziała z nogami pod brodą i patrzyła w płomienie.
- Przynajmniej jeden plus –
odparł David.
- Myślę, że nie jedyny – rzucił
srebrnowłosy.
- Jakie ty jeszcze widzisz plusy?
– spytała dziewczyna z spiętymi włosami.
- Możliwość poznania nowych ludzi
– odparł chłopak.
- Też mi plus – odburknęła.
- To chyba nie najlepszy moment
na nowe znajomości? – rzucił David.
- Zawsze jest dobry moment na
zaprzyjaźnienie się z kimś – powiedział chłopak. – No dawaj, nie wstydź się.
David westchnął i powiedział po
chwili.
- Jestem David.
- I? – zapytał chłopak.
- Co i?
- No opowiedz coś o sobie –
ponaglał go srebrnowłosy.
- Co mam mówić? – spytał David.
- Jezu, cokolwiek.
- To może tak. Jestem David i
właśnie przeżyłem najgorszy dzień mojego życia.
- Aż taki zły nie był – rzucił
Darius. – Na pewno nie gorszy niż dzień w którym zjadłeś pół kilo żelowych
misiów, a potem zwymiotowałeś nimi na mnie.
Wszyscy przy ogniku parsknęli
śmiechem, nawet łkająca dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
- Miałem wtedy cztery lata –
usprawiedliwiał się David.
- Dobra, dobra – rzucił Darius i
dodał. – Ja jestem Darius i lubię spacery, lecz nie tak hartkorowe jak ten
dzisiejszy.
- Nazywam się Sebastian – odezwał
się chłopak z długimi włosami. – i mam pytanie czy nie ma ktoś z was ognia –
dodał, wyciągając paczkę papierosów.
Daro podał mu srebrną zapalniczkę
benzynową z wizerunkiem smoka na obudowie.
- Jestem Jen – powiedziała
dziewczyna z końskim ogonem.
- Od czego to skrót? – spytała
blondynka, nadal parząc w ogień.
- Od Jennefer – rzuciła szybko
Jen.
- Ładne imię – zauważył
Sebastian.
- A idź, nie znoszę tego imienia
– burknęła Jennifer.
- Dlaczego? – zainteresował się
David.
- Moi rodzice mieli hopla na
punkcie Jennifer Aniston. Nie chce poruszać tego tematu.
Na chwilę zapadła niezręczna
cisza, którą przerwała blondynka.
- Nazywam się Rosellin, ale
wszyscy mówią mi Rose.
- Ja nazywam się Natalie –
rzuciła dziewczyna z różowymi włosami.
- Ja jestem Silvester –
powiedział srebrnowłosy.
- Nawet imię masz związane ze
srebrem – rzuciła Rose, spoglądając na niego. Wszystkie części jego garderoby
miały szare lub srebrne elementy. – Bardziej pasowało by ci Silver.
- Spoko, całkiem fajnie – odparł
chłopak.
- A ty jak się nazywasz? – spytał
Daro, dziewczynę siedzącą między Jen a Natalie.
- Caroline – odparła dziewczyna
przecierając oczy rękawem swetra.
Po chwili, rozmów wszyscy
położyli się na twardych skórach i prawie momentalnie zasnęli. W środku nocy
obudziły ich przeraźliwe wrzaski. Poderwali się na równe nogi i ostrożnie
ruszyli w kierunku zbierającego się tłumu. W samym środku, na ziemi leżały dwie
nagie dziewczyny, to one wydawały te straszliwe krzyki. Za dziewczynami stała w
rzędzie grupka demonów ze spuszczonymi głowami, a przed nimi Nezraer i Sarfela.
Ten pierwszy darł się w niebo głosy na demony, w jakimś dziwacznym, nie
zrozumiałym języku. Ten drugi zaś próbował bezskutecznie rozgonić tłum.
W końcu demon stracił cierpliwość
i wyrwał jednemu z biczowników broń, następnie zaczął uderzać nią na prawo i
lewo. Tłum momentalnie rozbiegł się na wszystkie strony, uciekając przed
ciosami. David wraz z przyjaciółmi wrócił do swojego ogniska i znowu spróbował
zasnąć, lecz cały czas przed oczami widział te dwie zgwałcone dziewczyny.
Następne dni wyglądały tak samo.
Pobudka, gdy tylko pojawiły się pierwsze promienie słońca, szybkie śniadanie i
dalszy marsz, przerwa na obiad i marsz aż do zmierzchy. I tak dzień w dzień. Co
jakiś czas ktoś próbował uciec, lecz szybko zostawał złapany i sumiennie
ukarany. Demony nie próbowały już wykorzystać nikogo z porwanych, więc noce
mijały bez przykrych incydentów. Jedyne co się zmieniało to krajobraz. Równiny
zostały zastąpione dolinami, a doliny wzgórzami.
- Ciekawie jak nazywają się te góry?
– spytał Silver, stając na szczycie kolejnego pagórka i wpatrując się w
szczyty, które były przed nimi.
- Jedyne co mnie obchodzi to czy
tam będzie woda – odparł David, pomagając Rose wejść na górę.
- No, przydałaby się, ostatnie
jezioro widzieliśmy jakiś tydzień temu – rzuciła Jen, stając koło reszty. Cała ósemka
stała się dość zgrana paczką przez ten prawie pięć tygodnie jakie już mineły.
- Chyba nie masz na myśli TEGO
jeziora? – zdziwił się Sebastian.
Jakiś tydzień temu, gdy weszli do
jednej z większych dolin, pierwsze co zobaczyli było wielkie jezioro, które
wywołało wśród porwanych prawdziwą falę radości. Każdy marzył tylko o tym by
wskoczyć do wody i zmyć z siebie wielodniowy brud. Cała rzesza ludzi zaczęła
biec do wody, ile sił w nogach. Demony próbowały utrzymać porządek, lecz nawet
grad batów spadający na karki ludzi nic nie dawał. David też chciał ruszyć
pędem w kierunku jeziora, w którym już kąpali się pierwsi ludzie, gdy nagle
zauważył, że na samym środku woda zaczyna dziwnie bulgotać, jakby się gotowała.
Rzucił okiem na stojących wokół niego przyjaciół, by sprawdzić czy oni też to
widzą, na twarzach wszystkich był ten sam wyraz niepokoju i ciekawości.
Nagle kilkoro z kąpiących zostało
wciągniętych pod wodę, gdy ich koledzy rzucili im się na pomoc z wody
wystrzelił tuzin długich, ostro zakończonych macek, które zaczęły siać
spustoszenie wśród ludzi. David z przyjaciółmi pobiegł by pomóc innym wydostać
się z jeziora. Bez wahania wskoczył po kolana do wody i wyciągnął rękę do
chłopaka, który potykając się co chwile próbował wydostać się na brzeg. Chłopak
chciał chwycić rękę Davida, lecz nagle w jego plecy wbiły się trzy macki i
porwały go w powietrze, niosąc nad środek jeziora, skąd wynurzyła się głowa
wielkiego demona. Otwarła paszczę pełną zębów i pożarła biedaka.
Z wody wynurzyły się inne macki
niosą krzyczących ludzi w stronę otwartej szeroko paszczy. Gdy kolejna ofiara
miała stać się przystawką w oko demona wbiła się strzała, która momentalnie
wybuchła. Poczwara ryknęła tak głośno, że aż dzwoniło w uszach, a następnie
odwróciła się w kierunku, z którego nadleciał pocisk. David spojrzał w tym
samym kierunku i zobaczył Sarfela napinającego swój łuk i mierzącego do demona.
Gdy Darius wypchnął na brzeg
jakąś dziewczynę, jedna z macek owinęła się wokół jego nogi i poderwała go w
powietrze, kątem oka dostrzegł jakiś błysk i nagle spadł do wody. Kiedy
wynurzył się, kaszląc wodą, zauważył, że woda wokół niego robi się dziwnie
brązowa.
- Zjeżdżaj, stąd jak najszybciej,
nie jesteś Pogromcą – powiedział do niego Nezraer i ruszył na demona, dzierżąc
wielki miecz.
- Czy on biegnie… po wodzie? –
spytał Silver, który chwycił Dara pod pachy i wyciągnął na brzeg. Dopiero tam
Darius oderwał od swojej nogi odrąbaną mackę potwora.
W wodzie nie było już żadnego
człowieka nie licząc tych trzymanych przez potwora. Monstrum wymachiwało
wściekle mackami na lewo i prawo, próbując trafić jednego z demonów, które
biegały i ciachały go mieczami, sztyletami i włóczniami. Dodatkowo co jakiś
czas w ciało potwora uderzał strzała, która od razu eksplodowała, wyrywając
wielkie kawały mięsa.
Pomiotowi udało się w pewnym
momencie złapać jednego z napastników mackami i rozerwać go na strzępy, lecz
pozostali walczyli niewzruszeni śmiercią towarzysza. Wściekłe ataki potwora
zaczęły z czasem słabnąć, aż w końcu ustały. Wtedy do Nezraer skoczył w
powietrze i wbił swój miecz w czoło pomiota, a ten zaryczał wściekle i wybuchł,
pozostawiając na powierzchni wody wielką bordową plamę.
- To było potworne – powiedziała
Rose, opierając się o Dariusa i poprawiając sobie but. – Zginęły wtedy cztery
osoby.
Usłyszeli dobrze już im znajome
sapanie, więc ruszyli w dół zbocza zanim biczownik zdołał się odezwać. Droga do
podnóża góry zajęła im mniej czasu niż się spodziewali, drugim zaskoczeniem dla
wszystkich było ogłoszenie, że to koniec drogi na dziś.
- Ciekawe, dlaczego nie idziemy
dalej? – spytał jakiś chłopak, stojący za Dariusem w kolejce po posiłek.
- Pewnie nie chcą nocować w tych
górach – odparł Daro i zabrał miskę ze swoją porcją jedzenia. Było go znacznie
mniej niż przedtem.
- Jemy to już od tak dawna, a
nadal jest tak samo paskudne – rzucił Silver, przesuwając się by zrobić
Dariusowi miejsce.
- Nigdy nie sądziłem, że to
powiem, ale wolałabym zjeść już całą miskę wątróbki zamiast tego – powiedziała
Natalie.
- Dowódca chce was widzieć –
rzucił demon, który ni z tego, ni z owego pojawił się obok nich.
- Nie można już nawet zjeść w
spokoju – burknął Sebastian. – No dobra, już idziemy – dodał, gdy ręką posłańca
powędrowała niebezpiecznie blisko bicza.
Demon ruszył w kierunku wielkiego
czarnego namiotu, który górował nad tymi kilkoma innymi, które znajdowały się w
obozie. Przewodnik stanął przed namiotem i skinieniem głowy kazał im wejść.
Wnętrze wyglądało jak żywcem wyjęte z jakiegoś filmu o rzymianach. Składało się
z jednej wielkiej izby, oświetlonej licznymi czarnymi świecami nabitymi na
wielkie stojące świeczniki. Pod przeciwległą ścianą znajdowało się niewielkie
jednoosobowe łóżko. Na samym środku stał wielki stół, nad którym pochylało się
kilka postaci.
- Mam dla was zadanie – rzucił Nezraer,
nie odrywając nawet wzroku od tego co leżało na stole.
- Ciebie też miło widzieć –
odparł Silver – Jak ci dzionek minął?
- Nie jestem dziś w nastroju na
krotochwile, Redholl.
Silvester chciał coś jeszcze
powiedzieć, ale Darius uderzył go łokciem w bok i sam się odezwał.
- Co to za zadanie?
- Pójdziecie razem z nimi w góry –
odparł Rycerz, wskazując pozostałych zebranych przy stole.
- A co, jeśli odmówimy? – spytał
Sebastian.
- Wtedy zbierzemy was wszystkich
i zabijemy co czwartego – rzucił Sarfel, krzyżując ręce na piersi.
- Co?! Dlaczego?! – powiedziała,
przerażona Caroline.
- Bo nie mamy innego wyboru –
odparł Nezraer i gestem nakazał im podejść.
Gdy zbliżyli się do niego
zauważyli, że ma wielkie cienie pod oczami.
- Spójrzcie – rozkazał i wskazał
na wielki kawałek skóry z narysowaną na nim mapą. – Tą drogę już przebyliśmy –
wskazał odcinek o długości jakiś 10 cm. – a tu mamy dotrzeć – punkt, który
wskazał był oddalony o ponad trzy-, jeśli nie czterokrotnie dłuższą odległość.
- To będzie dość długa
pielgrzymka – rzucił Silver. – Ale nadal nie rozumiem co ma do tego
ludobójstwo.
- Obecnie w tym obozie znajduje
się czterdziestu ośmiu ludzi i dwadzieścia siedem demonów – powiedział Sarfel.
– Jeśli czegoś nie zrobimy to jedzenia starczy nam na jakieś pięć, góra sześć
dni.
- Nie lubię kłamać, więc powiem
wam to prosto z mostu – dodał Nezraer. – Macie znalezienie jedzenia.
- Dlaczego nie wyślesz swoich
koleżków? – zdziwił się David.
- Jeszcze czego. Wiesz jak trudno
jest mi ich powstrzymywać, by was nie zżarli. Wyrażę się jeszcze jaśniej. Jeśli
do świtu nie wrócicie z jedzeniem, to zamiast zwyczajnego śniadania, urządzimy
sobie ucztę z ludźmi w roli dania głównego, jasne?
- Jak słońce – odparł Darius.
- To bierzcie sprzęt i jazda –
rzucił demon, wskazując na rząd plecaków ułożonych pod ścianą namiotu.
Gdy tylko każdy założył swój,
Sarfel wyprowadził ich z namiotu. Na zewnątrz czekały cztery osoby z
identycznymi plecakami. Następnie cała grupa ruszyła w góry. Sarfel szedł
przodem, za nim dwa inne demony, następnie ludzie, pilnowani przez jednego
demona z każdej strony. Na końcu pochodu szedł jeszcze jeden piekielny pomiot.
Po krótkim czasie znaleźli na tyle szeroką ścieżkę by nie łamać szyku.
Trasa niebyła zbyt stroma, lecz
często musieli przeskakiwać nad niewielkimi rozpadlinami. Podłoże stawało się
coraz bardziej kamieniste, co trochę utrudniało marsz. Osypujący się z pod nóg
żwir, bardzo łatwo mógł doprowadzić do czyjegoś upadku. Demony parły w górę z
szybkością kozic, co chwila poganiając ludzi.
Nagle Sarfel zatrzymał wszystkich
i zaczął uważnie przyglądać się czemuś na ziemi.
- Co on robi? – spytał szatyn o
krótko obciętych włosach i budowie kulturysty, który czekał na nich przed
namiotem.
- Pewnie szuka śladów – odparła
jego koleżanka. Miałą długie do ramion włosy z filetowymi pasemkami i szare
oczy.
- Śladów czego? – zdziwił się
kolejny nieznajomy. Wyglądał identycznie co szatyn z tą różnicą, że miał blond
włosy sięgające linii żuchwy. – Co może żyć w takim skałach?
- Mam nadzieję, że coś tu jednak
jest – rzuciła Caroline.
Nagle niebo przeszył straszliwy
skrzek. David spojrzał w kierunku z którego dobiegał i zauważył kilka szarych
kształtów szybko się do zbliżających. Nagle kilka z nich zanurkowało i
wylądowało pośród nich z hukiem. David wskoczył za najbliższy kamień, a ułamek
sekundy później w miejscu gdzie był, stał demon wielkości samochodu osobowego.
Potwór przypominał połączenie kruka z jaszczurką. Demon rozglądał się w około
wielkimi żółtymi gadzimi ślepiami. Kiedy jego wzrok padł na Silvera, który stał
nieopodal i obserwował innego potwora, demon otwarł wielki kruczy dziób
ukazując rzędy ostrych zębów i zaskrzeczał przeraźliwie. Następnie ruszył na chłopaka,
rozpościerając wielkie czarne skrzydło. David krzyknął do przyjaciela by ten
uciekał. Redholl odwrócił się, ale nie miał szans odskoczyć. Demon przygwoździł
go do ziemi wielką ptasią łapą i już miał uderzyć go dziobem, gdy nagle między
nimi pojawił się jeden z towarzyszących ludziom demonów i zamachał się na pomiota
wielkim toporem. Ptasia poczwara uniknęła ciosu i poderwała się do lotu nadal
trzymając Silvera w szponach. Nim demon zdążył wzbić się na dużą wysokość w
jego oko trafiła celna strzała. Pomiot runął na ziemię z łoskotem. David
pobiegł zobaczyć co z Silvesterem. Gdy dotarł na miejsce była już tam Caroline,
Rose i Darius, a Silver wygrzebywał się z pod truchła. Cały lewy rękaw miał w
strzępach, a jego ręka była w ciężkim stanie.
- Jednak znacznie bardziej wolę
bungee z liną i lądowaniem na materacu – wysyczał Silver, przyciskając ranną
rękę do piersi.
- Możecie być szczęśliwi – rzucił
Sarfel, podchodząc do nich. – Ich mięso wystarczy nam na kilka lub kilkanaście
dni. Co mu jest? – spytał gdy zauważył Silvera.
- A spadłem sobie – rzucił ten z
wyrzutem. – Co to w ogóle było? – dodał, kopiąc truchło demona.
- Ludzie różnie je nazywają –
odparł Sarfel. – najczęściej wołają na nie Bazyliszki, mimo, że jest do błędne.
– dodał i już zaczął się odwracać.
- Trzeba go opatrzeć! – zawołała
Caroline, niepewnym głosem. Zawsze tak miała gdy musiała zwrócić się do
jakiegoś demona.
Sarfel, westchnął ciężko i rzucił
jej swój sztylet.
- Co mam z tym zrobić?
- Dobij go – odparł demon, a
David i Darius poderwali się na równe nogi godowi bronić przyjaciel – W
rękojeści jest ukryta maść, która przyśpieszy gojenie się ran i zapobiegnie
zakażeniu – dodał demon i z wewnętrznej kieszeni swojego prochowca wyjął bandaż
i podał go Caro.
- Nie zużyć wszystkiego – rzucił
jeszcze na odchodne.
- Czy nabawiłem się wstrząsu
mózgu i przez to mam zwidy, czy on się uśmiechnął? – spytał Silver, i zacisnął
mocno zęby, gdy Caroline zaczęła nakładać mu szarą maść na ranę.
Gdy Silver był już opatrzony
wszyscy podeszli w miejsce gdzie zebrali się inni.
- Pomocy!!! – w ich kierunku
biegł umięśniony blondyn. – Coś jest z Adamem – wysapał, gdy do nich dobiegł.
- Wy zabierzcie to do kucharza i
wracajcie – powiedział Sarfel do dwóch swoich podwładnych, wskazując na cztery
ciała Bazyliszków leżące obok. – Wasza dwójka niech sprawdzi czy nie ma tu
jeszcze czegoś co da się zjeść, a my sprawdzimy co się stało – dodał, zwracając
się do pozostałych demonów.
- A co my mamy robić? – spytał
Daro.
- Blondyna i Dryblas zostają z
rannym – odparł, wskazując na Rose i Sebastiana. – Koński Ogon i Piggy niech
pozbierają tych granatowych kwiatków. – rzucił do Jen i Natalie pokazując im o
jakie kwiaty mu chodzi. – Jeśli nie jesteście pewne czy to ten sam to go nie
zrywajcie. A reszta za mną.
Blondyn zaprowadził ich do sporej
szczeliny w skale, przy której stała zgrabna brunetka.
- Kiedy te straszydła zaatakowały
Adam tutaj wskoczył, ale coś mu się stało i nie umie wyjść, Gemma kazała mi po
was przyjść i weszła… – powiedział blondyn.
- Przesuń się – przerwał mu
Sarfel i wszedł do szczeliny, a reszta za nim
Tuż za nią podłoże ostro obadało
w dół. Zjechali po pochyli i wylądowali w małej kolinie z niewielkim jeziorem i
kilkoma drzewami, których gałęzie uginały się od owoców. Na środku polany
plecami do nich siedział szatyn.
- Kryjcie się, szybko – odparł
blondynka, ukryta za jednym z nielicznych głazów znajdujących się w dolince. –
To coś zaraz zaatakuje.
- Adam, słyszysz uciekaj z tamtą!
– wrzasnęła brunetka.
Na dźwięk jej głosu szatyn
odwrócił się powoli, lecz jego ruchy były jakieś dziwne. Po chwili już
wiedzieli dlaczego. Adam nie miał całej dolnej połowy ciała, a w miejscu gdzie
wcześniej były nogi miał dwie grube macki które biegły do sporej groty przy
jeziorku.
Brunetka na en widok, padła na
kolana i zwymiotowała. David z trudem powstrzymywał się by też nie zwrócił
wszystkiego co miał w żołądku. Ciało Adama zaczęło pełznąć powoli w ich
kierunku, niczym zombie z jakiegoś taniego horroru. Sarfel spojrzał na swojego
podwładnego i skinął głową. Tamten dobył miecza i szybkim krokiem podszedł do
zbliżającego się i wrzeszczącego niewyrażanie Adama, a następnie przyszpilił je
do ziemi mieczem. Z gardła Adama wyrwał się straszny charkot, któremu
zawtórował jeszcze potworniejszy dobywający się z groty. Nagle macki zaczęły
się ruszać i poderwały ciało Adama w powietrze razem z mieczem demona. Potem z
jaskini wyszedł spory demon, przypominający wyglądem wielką żabę. Macki które
poruszały Adamem, wyrastały z jej czoła. Demon zachrypiał, a Davidowi wydało
się, że usłyszał jakieś słowa. Zanim demon zdołał wykonać jakikolwiek ruch,
Sarfel napiął swój łuk i posłał w jego kierunku jarząca się lekkim fioletowawym
światłem strzałę. Gdy ta uderzyła w ropuchę, eksplodowała, rozrywając ciało
pomiota na strzępy.
- I po kłopocie – rzucił. –
Adamowi już nic nie dolega.
- Ty go zabiłeś – zaszlochała
brunetka, gramoląc się z ziemi.
- Pozwoliłem mu w końcu umrzeć.
Jad z tych macek podtrzymuje wabik przy życiu.
- Wabik? – zdziwił się blondyn.
- Tak, te demony wykorzystują
swoje ofiary by wabić kolejne. A dopiero gdy nie ma już nic innego to pożerają
wabiki. Jeśli nic byśmy nie zrobili to Adam mógłby tak „żyć” jeszcze przez
kilka tygodni jeśli nie miesięcy.
- Co to za pojebane miejsce –
wybuchła brunetka. – Dlaczego wy nam o robicie? – dodała zalewając się łzami.
- Już, już, wszystko będzie
dobrze, Sara – powiedział blondyn, biorąc ją w objęcia.
- Co ma być dobrze, Evan! –
ryknęła tamta, odpychając go. – Adam nie żyje, już nic nie będzie dobrze.
- Te owoce nadają się do jedzenia
– rzucił Sarfel i ruszył w stronę drzew.
Cała reszta podążyła za nim,
zostawiając tamtych dwoje samych sobie. Demon zerwał nisko wiszący owoc i
sięgnął za pazuchę, lecz nic tam nie znalazł.
- Mogę odzyskać nóż? – spytał, wyciągając
dłoń do Caroline.
Ta niechętnie oddała mu broń.
Demon rozciął brunatny owoc, wyciągnął ze środka dużą pestkę jak w brzoskwini i
podał go Caroline.
- Śmiało, jest smaczniejszy niż
wygląda – powiedział, widząc jej niepewną minę, a gdy ta nadal ociągała się z
pierwszym kęsem, zabrał jej połówkę owocu i sam zjadł. – Teraz już wież, że nie
są tryjące.
- To wcale nie jest przekonujące
– powiedziała dziewczyna, która ostrzegła ich przed czyhającym tu zagrożeniem. –
Wy demony pewnie macie inną fizjologie od nas. To co dla nas może być trujące
wam nic nie zrobi.
- Masz słuszność – zauważył Sarfel.
Zjadając reszkę owocu – Ale dokładnie sprawdziliśmy co możecie jeść, a czego
nie.
- Boje się pytać, w jaki sposób
to sprawdziliście – rzucił David.
- Powiem tyle, że w Afryce jest
od kilkadziesiąt głodnych mniej – odparł demon i rzucił mu owoc.
- Czy ta woda jest bezpieczna? –
spytał Darius, przyglądając się uważnie jezioru.
- Fragary pożerają wszystko co
znajdzie się na ich terytorium, więc nie powinno tam nic być, a w każdym razie
nic co zagraża życiu – powiedział demon, podchodząc do wody i pijąc kilka łyków
– Duża prośba, nie szczajcie do wody podczas kąpieli – dodał.
- Chcesz powiedzieć, że możemy
się tutaj umyć? – upewnił się David.
- Lepszego miejsca na obóz nie
znajdziemy, a nie zdążymy wrócił na dół przed nocą – rzucił Sarfel i zwrócił
się do drugiego demona. – Przyprowadź tu resztę.
Kiedy pozostali trafili do kotliny,
na środku wesoło płonął ogień, przy którym wszyscy siedzieli, zajadając się owocami.
- Długo wam zeszło – zauważył
Darius.
- Musieliśmy czekać, aż łaskawie
te dwa nieroby wrócą – odparł Silver, wskazując na demony, które zostały
wysłane w góry.
- Bacz na słowa, człowieku –
syknął jeden z nich.
- Dajcie im spokój – rzucił
Sarfel i zaprosił wszystkich do ogniska.
- Gdzie jest Caro? – spytała Jen.
- Bierze odświerzającą kąpiel –
rzucił David.
- Czy ja usłyszałem kąpiel? –
włączył się Sebastian. – O niczym tak nie marzę jak o zmyciu z siebie całego
tego brudu i smrodu.
- Wyobraź sobie co my musimy czuć
– odezwał się nagle jeden z demonów, wysłanych do obozu. – Mamy o wiele czulszy
węch niż ludzie.
- Masz to? – spytał Sarfel.
- Ależ oczywiście, drogi bracie
Rycerzu – odparł tamten i wyciągnął za pazuchy dwa spore bukłaki.
- Myślałem, że rycerze mają jakiś
honor – mruknął pod nosem Darius.
- Nie my wymyśliliśmy tą
kretyńską nazwę – rzucił demon i podał jeden bukłak Sarfelowi, a drugi, ku
zdziwieniu wszystkich Dariusowi.
- Za dużo gadasz, Bevarze –
mruknął demon, biorąc spory łyk z bukłaka.
- Może, ale uważam, że akurat oni
zasłużyli by się czegoś dowiedzieć.
- Rób jak chcesz, ale pamiętaj o…
- Wiem, wiem – przerwał mu Bevar.
– Co to Rycerze Śmierci – tu zwrócił się do ludzi. – Nasz Pan nadał to miano
Nezowi, Sarowi, mnie i czterem innym demonom.
- A kim jest wasz pan? – spytała
Caro, która zdążyła już wrócić.
- Bardzo potężnym demonem –
odparł Sarfel. – Nic więcej powiedzieć nie możemy – dodał zabierając od Jen
kwiaty, które udało im się zebrać i wepchał część z nich do małej drewnianej
fajki, po czym je zapalił. Resztę schował, głęboko w swoim prochowcu.
- A po co nas porwaliście? –
wtrącił się Silver, biorąc łyk z bukłak, otrzymanego od Davida. W środku
znajdował się bardzo mocny alkohol. – Ale to ma kopa – wysapał.
- Tego to nawet my nie wiemy –
odparł Bevar. – Mieliśmy za zadanie zebrać jak najwięcej Arncheli.
- Kogo?
- Już późno, idźcie spać –
powiedział Sarfel, a gdy każdy spróbował już alkoholu, zabrał im bukłak. – Jutro
musimy wstać wcześniej, by zdążyć wrócić do obozu.
- Ale… - Rose zaczęła
protestować, lecz ogarnęła ją nagle dziwna senność. Inni już zaczęli się
układać wygonie na skórach.
„Ciekawe skąd oni je biorą” –
pomyślała i momentalnie zapadła w głęboki sen.
Zostali obudzeni gdy było jeszcze
ciemno. Pozwolono im na szybką kąpiel, następnie zebrali tyle owoców ile byli w
stanie unieść i ruszyli w drogę powrotną do obozu. Drogę oświetlały im dwie
wielkie latające kule czerwonego światła. Dotarli do reszty wraz z pierwszymi
promieniami słońca.
- Nie sądziłem, że to powiem, ale
dobra robota – powiedział Nezraer, który czekał na nich na skraju obozowiska. –
Kogoś mi brakuje – dodał po chwili.
- Spotkaliśmy Fragara – odparł
Sarfel i ruszył za Rycerzem do jego namiotu, w którym na wszystkich czekało
smacznie pachnące śniadanie.
- Mam nadzieję, że dzięki nam
zmienicie lekko jadłospis? – rzucił Silver, szybko opróżniając swój talerz,
rana na ramieniu już prawie przestała mu przeszkadzać.
- Postaramy się lekko go poprawić
– odparł Nez, z lekkim uśmiechem.
Po śniadaniu, szybko zwinięto
obóz i znowu ustawiono ich w tak dobrze znany im pochód. Z tą różnicą, że
nastroje ludzi wydawały się jakby nieco lepsze.
Przedarcie się przez góry zajęło
im trzy dni, w tym czasie zginęły tylko dwie osoby. Jedną z nich była Sara,
która nie pogodziła się ze śmiercią Adama i rzuciła się w przepaść. Drugą
ofiarą był jakiś chłopak zaatakowany przez rój małych jaszczurkowatych demonów,
gdy poszedł na stronę.
Dni szybko przeradzały się w kolejne
tygodnie. A do ich paczki dołączyła Gemma. Evan za to nie chciał mieć z nimi
nic wspólnego. Kolejną nowością, było to że zawsze niedaleko nich znajdował się
Bevar, który umilał sobie i im czas rozmową. Jeszcze dwa razy musieli pomagać w
znalezieniu jedzenia, lecz obyły się one bez większych incydentów.
Lecz ta sielanka nie mogła trwać
zbyt długo. Pewnego wieczoru do ich obozu wjechał na wielkim wozie, zaprzężonym
w dwa wielkie czarne rumaki, zakapturzony demon. Przybysz zeskoczył na ziemię i
padł na kolana przed Nezraerem.
- O panie, nasz mistrz, przysłał
mnie do was z zapasami – powiedział.
- Dlaczego tak późno? – spytał
Rycerz z wyraźnym gniewem.
- Trzeba było sporo dni by zebrać
odpowiednią ilość, ponadto nie wiedzieliśmy jaką trasę obraliście – odarł
woźnica nie podnosząc się z klęczków.
- Zapasy na pewno się przydadzą.
Coś jeszcze?
- Nasz pan wzywa wszystkich
Rycerzy Śmierci do siebie.
- Dlaczego nie wezwał nas
mentalnie? – spytał Sarfel.
- Nasz pan, ma powody sądzić, że
ktoś go szpieguje i chce przeszkodzić mu w planach – odparł tamten.
- Nie możemy wszyscy wracać –
wyszeptał Bevar do Nezraera. – Ktoś musi pilnować tą zgraję.
- Co proponujesz?
- Wy dwaj jedzcie, a ja zostanę –
odparł Baver. – Z resztą widzę tylko dwa konie.
- O konie, nie masz się co
martwić, o wielki – odparł woźnica, a po chwili do obozu wjechał kolejny wóz,
tym razem bez woźnicy.
- Co jest na tym wozie? – spytał
Sarfel.
- Także jedzenie i małą
rekompensata dla was za zwłokę – odparł woźnica.
- Te rumaki na pewno są o wiele
szybsze niż nasze muły – rzucił Nezraer i spojrzał na sześć wielkich zwierząt,
które codziennie ciągły powozy z ich dobytkiem.
- Jeżeli wyruszycie teraz,
dotrzecie na miejsce raptem w trzy dni – rzucił woźnica, wstając z klęczek. –
Czas nagli, o wielki – dodał, gdy Rycerz nic nie odpowiedział.
- Niech będzie – powiedział w
końcu Nezraer. – Prowadź.
- Ja mam tu zostać i dopilnować
by wszystko poszło zgonie z planem – odparł demon.
- Oby twoje słowa okazały się
prawdą, bo inaczej gorzko pożałujesz – rzucił Sarfel, gramoląc się na konia. –
Pilnuj ich Baver – dodał, zwracając się do kolegi.
- Wszystko pójdzie zgodnie z
planem – odparł tamten. – Ruszajcie.
- Jakie rozkazy, panie? – spytał
woźnica, gdy konie Rycerzy zniknęły w oddali.
- Pokarz co masz na tych wozach.
Jeden wóz cały był wypełniony
najróżniejszym jedzeniem, chlebem, rybami, mięsem, a nawet serem. Na drugim
wozie znajdowały się same beczki. Woźnica wytoczył 1/3 z nich i zwrócił się do
demonów z orszaku.
- To jest prezent od naszego pana
dla was – powiedział i otwarł jedną z nich. W środku znajdowało się wino o
mocnej woni. – Bierzcie i pijcie z tego wszyscy! – ryknął.
Demony ochoczo rzuciły się ku
beczką i zaczęły opróżniać je jedna o drugiej. Ich zachowanie zaczęło zmieniać
się w miarę znikającego wina. Najpierw zaczęli być dziwnie weseli, a chwilę
później stali się agresywni. Wielu z nich zaczęło zaczepiać ludzi, nic nie
robiąc sobie z gróźb Bavera. W pewnym momencie demony całkowicie puściły wodzę
swym rządzom. Wielu zaczęło dobierać się do dziewczyn, a gdy ktoś starał się
ich powstrzymać momentalnie został pobity.
- Widzę tu kilka ładniutkich
sztuk, które tylko czekają by się nimi zająć – wysyczał jeden zbliżając się do
Jen i reszty dziewczyn.
- Odwal się od nich – powiedział
Silver, stając mu na drodze.
- Oj ty się już od dawna prosisz
by ktoś pokazał ci twoje miejsce – odparł pomiot i zaszarżował na chłopak,
przewracając go na ziemię i momentalnie zaczął okładać go pięściami. Silver z
początku się bronił, lecz szybko opadł z sił. David i Darius starali się
ściągnąć demona z przyjaciela, lecz inne pomioty udaremniły im to łapiąc je w
żelazne uściski. Sebastianowi udało się obalić demona, który próbował go
zaatakować.
- Zostawcie nas, albo skręcę mu
kark – powiedział.
- Prędzej to my zabijemy ich –
usłyszał w odpowiedzi i zauważył, że wszystkie demony trzymają ostrza noży na
gardłach jego kolegów. – Pozwól nam zabawić się z tymi laseczkami, a wszyscy
przeżyjecie.
- Seba, zostaw go – usłyszał głos
Rose.
- Chyba was pojebało – rzucił
David. – Nie pozwolę…
- Gówno zrobisz – przerwał mu,
trzymający go demon. – Ale jeśli jesteście tacy odważni to możecie sobie na to
popatrzeć.
Nagle cała trójka poczuła, że nie
może się ruszyć. Czuli się jakby na ich ramiona położono olbrzymi ciężar.
Sebastian nadal trzymał swojego przeciwnika, lecz nagle od zniknął i pojawił
się obok chłopaka i silnym ciosem w splot słoneczny posłał go na ziemię. Demony
ruszyły w kierunku dziewczyn, zdejmując po drogę ubrania. Dziewczyny rzuciły
się do ucieczki, lecz to jakby bardziej podnieciło oprawców.
Nagle David poczuł, że może się
ruszać. Zerwał się i pobiegł na odsiecz, łapiąc po drodze nóż, który zostawił
jeden z demonów. Niewiele myśląc rzucił się na najbliższego i szybkim ruchem,
poderżnął mu gardło. Pomiot padł na kolana brocząc krwią i wydając z siebie
paskudny charkot. David dla pewność wbił mu jeszcze sztylet pod łopatkę, tak by
ostrze przebiło serce. Demona wydał z siebie straszny wrzask i padł martwy. W
sekundzie z jego ciała pozostały same kości, w ogóle nie podobne do ludzkich.
Reszta demonów nawet nie zauważyła co się stało, będą zbyt pochłoniętymi
pogonią za dziewczynami. David ruszył z zamiarem dokonania kolejnego mordu, gdy
ktoś położył mu rękę na ramieniu. Tym kimś okazał się Silver. Cała jego prawa
strona twarzy były spuchnięta, lecz malowała się na niej determinacja. Tuż za
nim skradał się Daro i Seba. Wszyscy z nożami.
- Najlepiej zabić ich wszystkich
naraz – zauważył Daro.
- Róbcie co chcecie, ale tamten
jest mój – rzucił Silver, wskazując na demona który go pobił.
Wszyscy ruszyli najciszej jak
tylko umieli. Każdy obrał sobie innego demona za cel. Darius, Sebastian i David
dopadli swoje ofiary i bardzo szybko je uciszyli. Silver musiał przejść jednak
znacznie dłuższą drogę.
- Jesteście bardziej uparci niż
myślałem – odparł demon i odwrócił się do nich. W jednej ręce trzymał za włosy
Natalie, a w drugiej nóż na jej gardle. – Dziękuję, że się ich pozbyliście,
teraz mogę mięć je wszystkie tylko dla siebie – wysyczał i przejechał językiem
po karku dziewczyny. – Jest taka słodka i jeszcze nietknięta, trzeba to jak
najszybciej zmienić.
- Spróbuj tego – powiedziała
Natalie, przez zaciśnięte zęby i szybkim ruchem wyrwała się z uścisku demona,
następnie złapała go i rzuciła przez plecy na ziemię. Silver wystrzelił jak z
procy. Kopnął broń przeciwnika jak najdalej, a następnie zamachnął się swoim
sztyletem i wbił go w pierś demona. I tak raz po raz. Przestał dopiero gdy
ciało demona już znikło.
- Nie… sądziłem, że sprawi… mi to
taka… satysfakcje – wysapał wstając. – Skoda, że nie można zostać zawodowym
łowcą demonów.
Z oddali dobiegły ich krzyki
innych porwanych. Niewiele myśląc ruszyli im na pomoc. Gdy wbiegli w środek
obozowiska im oczom ukazały się koszmarne sceny. Brutalnie gwałcone dziewczyny,
ciała ludzi rozrywane na strzępy ku uciesze. Kilka demonów urządziło sobie małą
zabawę i kazano paru chłopaka walczyć między sobą na śmierć i życie. W czasie
gdy ich obserwatorzy bezwstydnie obmacywali roznegliżowane dziewczyny, lub
zmuszali je do zaspokajania ich oralnie. Caroline na ten widok zrobiła się
zielona i prawie zemdlała, David złapał ją w ostatniej chwili, ratując przed
upadkiem.
- To jest chore – wymamrotała. –
Jak można być zdolnym do czegoś takiego?
- Zapłacą za to – odparł David
przez zęby.
- Co wy tu robicie? – zdziwił się
Baver, który wyrósł jakby z pod ziemi, koło nich. – Ukryjcie się gdzieś, jeśli
wam życie miłe. – dodał i popędził z mieczem w rękach na inne demony.
- Chodźcie tutaj – usłyszeli
szept gdzieś za wielkiego kamienia.
Ostrożnie weszli tam, z bronią w
pogotowiu. Za głazem czekał na nich woźnica i gestem nakazał im by szli za nim.
Jak się po chwili okazało demon prowadził ich do dobrze już znanego im namiotu Nezraera.
Po drodze spotkali dwa demony, z którymi ich przewodnik poradził sobie
nadzwyczaj łatwo.
- Tu będziecie bezpieczni –
powiedział, podchodząc do tylnej ściany namiotu i pokazując im dziurę w
płótnie, przez którą mogli wejść do środka. – Są tam inni, pamiętajcie by
siedzieć cicho jak mysz pod miotłą.
W środku znajdowało się jakiej
piętnaście, może dwadzieścia osób. Nagle usłyszeli przed namiotem czyjś głos.
- Zawsze chciałem zobaczyć co też
ten ważniak trzyma w tym swoim namiocie – odezwał się jeden.
- Wiesz co ci zrobi jak się
dowie, że tam wszedłeś – powiedział drugi.
- Jeśli się dowie – odparł
pierwszy. Drugi odburknął coś w odpowiedzi, co wywołało głośną wymianę zdań.
- Oni zaraz nas znajdą! –
zapiszczała jakaś dziewczyna.
- Zamknij się – syknął ktoś z tłumu.
David rozglądał się w
poszukiwaniu czegoś co mogło by pomóc w ich beznadziejnej sytuacji. Wtedy jego
wzrok natrafił na prosty miecz stojący w kącie. Złapał go i zwarzył w rękach.
„Trochę cięższy niż, ten którym
walczę na treningach, ale się nada.” – pomyślał i ruszył w kierunku wyjścia.
- Co ty robisz? – spytał go
Darius.
- Odciągam ich uwagę.
- Lepsza będzie pułapka –
zauważył Gemma. – Jest tu jeszcze jakaś taka broń?
- Masz – powiedział ktoś i
wcisnął jej w ręce szable.
- Jaki masz plan? – zainteresował
się Silver.
- Zgasimy wszystkie światła, a
David i Daro będą stać przy wejściu. Gdy tylko wejdą zetnijcie im głowy.
- A co jeśli najpierw sprawdzą
czy nikt nie stoi przy wejściu. Poza tym chyba zauważą, że zgasiliśmy świece –
powiedział Sebastian.
- Obserwowałam ten namiot przez
kilka nocy. Jest on tak gruby, że nie widać czy w środku się pali czy nie. A
ktoś mógłby odwrócić ich uwagę by dać szansę chłopakom.
- Ja to zrobi – powiedział
Silver. – Spróbujcie się gdzieś pochować, tak by widzieli tylko mnie.
Gdy wszystko było już
przygotowane i każdy zajął swoją pozycję, materiał który zasłaniał wejście
rozchylił się lekko.
- Strasznie tu ciemno – rzucił
jeden z demonów.
- Zaczekaj chwilę – powiedział
jego towarzysz. Nagle w pokoju rozbłysło czerwone światło, dokładnie
oświetlając sylwetkę Silvera stojącego kilka kroków od demonów z nożem w każdej
ręce.
- No no no, kogo my tu mamy? –
spytał demon. – Co tu robisz mała
myszko?
- Potrzebuję waszych głów by
zagrać w kręgle – odparł chłopak, najmroczniejszym głosem jakim był w stanie.
Demony zaśmiały się z weszli
głębiej do namiotu. Gdy tylko znaleźli się w odpowiednich miejscach David i
Daro szybkimi cięciami dekapitowali ich. Ostrza przeszły przez ciała jak przez
masło. Krew trysnęła na wszystkie strony. Kilka dziewczyn pisnęło gdy na ich
głowy spadł deszcz juchy.
- Piękna robota – powiedział
Sebastian przechodząc nad szkieletami, które jeszcze kilka sekund temu były ich
niedoszłymi oprawcami.
- Co się z nami stało? – spytał
Darius, patrząc, błędnym wzrokiem na szkielety.
- Gdybyście ich nie zabili, oni
zabili by nas – odparła Natalie.
- Wiem, ale… Patrzę na to i nic
nie czyje. Kompletnie NIC. Zabijanie nie powinno przychodzić z taką łatwością.
– odparł i spojrzał na szable, którą nadal trzymał w dłoni. – Czy my nadal
jesteśmy ludźmi?
- Zrobiłeś to by nas uratować –
powiedziała Rose, podchodząc do niego i przytulając go ostrożnie. – Nie masz
wyrzutów sumienia, bo w głębi duszy wiesz, że musiałeś to zrobić.
- Może lepiej się chwilę prześpij
– rzucił Sebastian i zabrał Darowi broń. – Ja wezmę pierwszą wartę.
- Ty też odpocznij – powiedziała
Caroline do Davida i pociągła go w głąb namiotu.
Caro znalazła kawałek wolnej
podłogi i położyła się ciągnąc za sobą Davida. Chłopak zamknął oczy, lecz nie
umiał zasnąć. Miarowy oddech Caroline był dla niego jak zegar odliczający
sekundy. Mimo tego, że nie dotykali się prawie w ogóle, cieszył się, że ona
jest koło niego. Pozwalało mu to osunąć myśli od słów Dariusa.
„Nie mieliśmy wyboru, musieliśmy
to zrobić.” – pomyślał i zasnął w końcu.
Obudziło go jakieś poruszenie. Wszyscy
wpatrywali się z wejście. David zerwał się i chwycił za miecz, który cały czas
miał pod ręką. Przy wejściu stał Daro, Silver, Seba i dwóch innych chłopaków,
każdy z jakąś bronią. Kątem oka zauważył, że wiele dziewczyn też posiada nóż
lub sztylet. Nagle ktoś zerwał płachtę która zasłaniała otwór. Wnętrze zostało
wypełnione światłem dnia, a także łuną pożarów. Do środka wtoczył się chwiejnym
krokiem Baver. Spojrzał po wszystkich i padł jak długi na podłogę. David
nachylił się nad nim i zauważył, że strój Rycerza jest cały w strzępach i że na
podłodze już zaczęła się tworzyć kałuża krwi.
- Nikt… już… wam… nie… zagraża –
wysapał, kaszląc obficie krwią. – Dajcie mi… mapę.
Ktoś podał Davidowi fragment skóry,
który przez cały czas leżał na stole.
- Musicie, jak najszybciej
dotrzeć tutaj – powiedział coraz słabszym głosem i zakreślił palcem kółko na
mapie, pozostawiając krwawy ślad. David patrzył z niedowierzanie na miejsce,
które zaznaczył demon. Było to w zupełnie inne miejsce, niż te do którego zaznaczył
Nezraer.
- Nie dajcie się złapać – wychrypiał
i zamknął oczy. – Zaufajcie Ułudzie – dodał słabym głosem i umarł.
- I co teraz? – spytała Jen.
- Na pewno, musimy coś zjeść –
powiedział Silver. – Nie znoszę podejmować ważnych decyzji na głodniaka.
Gdy wyszli z namiotu zobaczyli,
że z obozu nie zostało zbyt wiele. To tu, to tam coś płonęło.
- Lena, dzięki Bogu ty żyjesz –
krzyknął ktoś i na jedna z dziewczyn rzuciła się inna dziewczyna.
Wtedy ze wszystkich stron zaczęli
wychodzić ludzie, którym udało się przeżyć.
- Czy wie ktoś gdzie można
znaleźć coś do jedzenia? – spytał David i szybko został zaprowadzony do
nietkniętego wozu, pełnego jedzenia.
David wraz z innymi zaczęli
wydawać prowiant, by uniknąć rozróby. Okazało się, że przeżyło łącznie 36
porwanych, nigdzie nie było widać żadnego demona.
Gdy wszyscy się najedli, nadszedł
czas by pomyśleć co dalej.
- Myślę, że powinniśmy zrobić to
co powiedział Baver – odezwała się Gemma. – Zawsze był z nami w porządku.
- I oddał za nas życie – dodał
David. – Uważam też, że powinniśmy go pochować. Tak należy.
- Hola, kto dał wam prawo o czymkolwiek
decydować? – odezwał się nagle jeden chłopak o czarnych włosach.
- Nie mamy zamiaru nikogo do
niczego zmuszać – odparła Rose. – Ale to wydaje się być najrozsądniejsze.
- Nie będzie mi, jakaś dziwka,
mówić co jest rozsądne, a co nie.
- Coś ty powiedział?! – odezwał
się Daro.
- To co słyszałeś – rzucił chłopak.
– powiedzcie ile razy dawałyście im dupy, że tak was faworyzowali?
- Na pewno mniej razy niż ciebie
matka upuściła za młodu – wycedził Darius, przez zęby i stanął przed chłopakiem.
Byli podobnego wzrostu i budowy.
- Ciekawe, czy jesteś tak samo
mocy w pięściach, co w gębie? – odparł i rzucił się na Dara.
Ten bez problemu zablokował cios
przeciwnika i uderzył go prawym sierpowym w szczękę, powalając na ziemie.
- Wstawaj Arthur! – krzyknął ktoś
z tłumu jaki zebrał się koło nich.
Arthur wypluł mieszaninę krwi ze
śliną, podniósł się i ponownie zaatakował. Darius podniósł gardę, lecz jego
przeciwnik sypnął mu w oczy garścią piasku, powalił go i zaczął okładać. W tym
momencie do walki włączył się Sebastian, który ściągnął Arthura z Dara.
- To nie fair! – ryknął ktoś z
tłumu.
- A rzucanie piaskiem w oczy
jest? – odparł Seba, pomagając wstać przyjacielowi.
- Dosyć tego! – wrzasnęła Natalie,
stając między walczącymi.
- Będzie dość, gdy ja tak powiem
– rzucił Arthur i znów chciał zaatakować Dariusa, lecz tuż przy jego uchy
śmignął nóż i wbił się w drewnianą belkę, która kiedyś była częścią jakiegoś
namiotu, stojącą za nim.
- Lepiej przemyśl to dwa razy –
odparł Silver, bawiąc się kolejnym nożem.
- Pamiętam cię – rzucił David,
stając koło Silvera i oparł sobie miecz na ramieniu. - Nie raz widziałem jak
spieprzałeś gdzie pieprz rośnie gdy tylko zrobiło się niebezpiecznie.
- Nie mam zamiaru się wam
tłumaczyć – wycedził, przez zęby Arthur i odszedł, a za nim kilka innych osób.
- Trzeba w końcu coś postanowić –
powiedziała Caroline.
- Słuchajcie! – zawołał David,
wskakując na wóz z jedzeniem. – Tu nie jest bezpiecznie. Musimy jak najszybciej
iść.
- Niby dokąd? – zawołał ktoś z
tłumu.
- Mamy mapę z zaznaczonym
bezpiecznym miejscem.
- A może powinniśmy tu zostać i
czekać na powrót Nezraera? – zawołała któraś z dziewczyn stojących w tłumie.
- Skąd wiadomo czy tam jest
bezpiecznie? – spytał ktoś inny.
- Co nasz czeka po drodze? –
powiedział jeszcze inny głos.
- Nie jestem w stanie wam ta te
pytania odpowiedzieć – odparł David. – ale wiem jedno, nie mam zamiaru czekać
na Rycerzy Śmierci i dać im się prowadzić jak owca na rzeź. Pierwszy raz od
kilku miesięcy sami możemy decydować o swoim losie. – dodał, patrząc na tłum. –
Ci co chcą iść z nami niech podejdą do Dariusa, reszta może zostać lub iść
gdzie indziej.
Z tłumu wyszło kilka osób i
stanęło koło Silvera i reszty. David szybko ich przeliczył, licząc z jego
przyjaciółmi było ich dziewiętnastu. Zszedł z wozu i podszedł do Gemmy.
- Będziemy potrzebować jedzenia –
powiedział. – I przydał by się też ten wóz.
- Zajmę się tym – odparł. – A ty
co zrobisz?
- Pochowam Bavera.
- Pomogę ci – rzucił Darius.
- A też – zaoferował się Silver.
- Był z niego spoko koleś –
powiedział Sebastian.
Cała czwórka ruszyła z powrotem
do namiotu Nezraera. Po drodze udało im się znaleźć jakieś stare łopaty.
Zawinęli szczątki demona w fragment namiotu i wyszli poza obozowisko. Tam
wykopali płytki grób i złożyli kości Rycerza w nim, następnie zasypali i
ułożyli na nim dwadzieścia kamieni, każdy symbolizował osobę, która zginęła w
czasie ich wędrówki. Gdy wrócili do obozu przy wozie stały tylko osoby, które
były gotowe z nimi iść. David przyjrzał się uważnie pojazdowi, był to solidny
drewniany wóz, na którym wszyscy by się pomieścili, gdyby nie był zawalony, jedzeniem,
beczkami z piciem, skórami na których spali, drewnem oraz bronią. Był
zaprzężony w dwa wielkie czarne konie, które stały nieruchomo jak posągi.
Dopiero gdy Silver dotknął boku jednego z nich, otwarły oczy jarzące się
czerwonym światłem, rżąc i parskając.
- Czy ktoś z was prowadził kiedyś
powóz? – spytał Darius zebranych.
- Ja jeździłem konno, ale to nie
to samo – powiedziała jedna z dziewczyn.
- Dasz radę – pocieszył ją Silver
i pomógł wsiąść na kozła. Dziewczyna nawet nie zdążyła wziąć do ręki wodzy, gdy
konie ruszyły stępem. David szybko wyciągnął mapę i zauważył, że zwierzęta idą
w dobrym kierunku. Wszyscy ruszyli za nimi, oddalając się powoli od obozowiska.
- Jak myślisz ile zajmie nam
dotarcie tam? – spytała Jennifer, Davida, gdy po kilku godzinach zatrzymali się
na krótki postój.
- cztery, pięć dni szybkim
tempem. Tydzień wolniejszym – odparł chłopak – Pod warunkiem, że nic się nie
stanie.
Pierwsze „coś” stało się jeszcze
tego samego wieczoru. Gdy rozbijali obóz, przy skorej skale, nagle zaczął padać
obfity deszcz. Dwóch chłopaków, dostrzegły niewielką grotę, w której
postanowiło się schować. Kryjówka byłą dość niska, lecz bardzo głęboka,
najeżona ostrymi stalagmitami i stalaktytami. Kiedy tylko tam weszli cała grota
zaczęła się trząść. Zaczęli uciekać, lecz jeden potknął się i upadł. Drugi
zaczął go ciągnąć do wyjścia. Gdy byli już kilka metrów od niego, grota
zamknęła się niczym wielkie usta, prawie przygniatając ręce innym, którzy
chcieli pomóc. Następnie cała skała zakopała się w ziemi.
- Kurwa mać – zaklął Darius. – To już nawet skały chcą nas zabić?
- Chodźmy może trochę dalej –
zaproponował David.
Mimo zmęczenia nikt nie
zaprotestował, więc ruszyli by znaleźć inne, bezpieczniejsze miejsce na nocleg.
Zatrzymali na niewielkim pagórku, w tym samym momencie co deszcz przestał padać
i tam rozbili obóz. Rozpali ognisko by wysuszyć przemoczone ubrania i
przygotować posiłek. Następnie podzielili się na warty i ci co mogli poszli
spać.
- Trochę mi się to nie podoba –
powiedziała Gamma do Silvera, z którym dzieliła pierwszą wartę.
- Co ci się nie podoba?
- Jesteśmy tu strasznie widoczni –
odpowiedział, pokazując ręką otaczający ich niż. – Jeśli ktoś będzie chciał nas
zaatakować…
- To i tak nic go nie powstrzyma
– przerwał jej Silver. – Nie ma sensu zamartwiać się tym co może być,
powinniśmy skupić się na tym co jest.
- Może masz racje, ale to i tak
nie daje mi spokoju – odparła. – Jeśli to co mówił tamten demon i obliczenia
Davida są prawdą, to powinniśmy dotrzeć na miejsce mniej więcej w tym samym czasie
co Nezraer wrócić do tamtych zgliszczy.
- W takim racie nie mamy się co
martwić, że nas złapie.
- Oby.
- Przejdźmy może na jakiś
weselszy temat – rzucił chłopak. – Opowiedz coś o sobie.
- O czym mam mówić? – spytała
Gemma.
- Obojętne. Może o twoich rodzicach.
Tak naprawdę to bardzo mało o tobie wiem, a lubię dużo wiedzieć o swoich
przyjaciołach.
- Jestem jedynaczką – zaczęła. –
Mój ojciec jest oficerem wojskowym, matka za to jest ratowniczką medyczną. Tata
zawsze marzył o synu, ale mama ledwo przeżyła mój poród, więc nie chcą
ryzykować drugiej ciąży. Rodzice chyba wspólnie stwierdzili, że zrobią ze mnie
Wonder Woman. Od najmłodszych lat ojciec uczył mnie różnych wojskowych rzeczy.
Wcześniej potrafiłam strzelać niż jeździć na rowerze. Mama nauczyła mnie
zakładać szwy, jak zabezpieczać załamania, a nawet pokazała jak przeprowadzić
udaną tracheotomie. Co roku wysyłali mnie na jakieś obozy przetrwania.
- Mój ojciec też służył –
powiedział Silver, patrząc w dal.
- Może się znają – rzuciła Gemma,
szturchając go w ramie.
- Nie sądzę. Ojciec nie żyje od 7
lat.
- Bardzo mi przykro – odparła
dziewczyna.
- Nie potrzebnie – Silver,
spojrzał jej prosto w oczy i uśmiechnął się promiennie. – Nie nauczył mnie za
wielu rzeczy, bo bardzo często wyjeżdżał, ale pokazał mi jak patrzeć na świat. Jak
byłem dzieckiem to bardzo często płakałem i załamywałem się przez byle
pierdołę, jak zła ocena, czy o, że kolega mnie popchnął. Pamiętam jak
pojechałem z tatą na cały weekend pod namiot. Było to krótko przed jego
wypadkiem. Tam powiedział mi, że życie jest za krótkie by przejmować się tym co
ludzie o nas pomyślą. Zawsze mawiałam, że powinniśmy wyciągać nauki z porażek,
ale nie mogą one zatruwać naszych myśli. Pokazał mi jak dostrzegać nawet w
najgorszej sytuacji powody to uśmiechu.
- Czyli ty nie zgrywasz takiego
twardziela? – spytała Gemma.
- Mama często powtarzała, że mam
psychikę z adamantium. Przyznała mi się, że po śmierci ojca to ona powinna być
dla mnie oparciem, a nie ja dla niej.
- Nie chcę być wścibska, ale jak
zginął twój ojciec?
- Wypadek samochodowy. Wracał na
przepustkę, była wtedy straszliwa burza, Jakiś debil w ferrari chciał
wyprzedzić samochód jadący z naprzeciwka, tata odbił w bok i wpadł w poślizg.
Wypadł z drogi i wpadł w przepaść. Umarł w szpitalu, lekarze mówili, że w życiu
nie widzieli nikogo z taką wolą przeżycia. Został pochowany ze wszystkimi
honorami.
- To strasznie smutne –
powiedziała Gemma, lekko szklistym wzrokiem.
- Tylko mi tu nie płacz –
zażartował Silver, szturchając ją w ramie i spojrzał w nocne niebo.
- Wasza warta już się skończyła –
powiedział Sebastian, podchodząc do nich z papierosem w ustach.
- Nie pal, bo dostaniesz raka –
odparł Silver.
- Po pierwsze nie śmieszne, a po
drugie, to i tak już mi nie zaszkodzi – rzucił Seba, siadając koło nich.
- Co masz na myśli? – spytała
Gemma.
- To, że już mam rak – odparł
chłopak i zaciągnął się. – Co najlepsze, nie płuc.
- Masakra. Próbowałeś się leczyć.
- A myślisz, że dlaczego mam tak
długie włosy? Zacząłem je zapuszczać, gdy dowiedziałem się, że mam brać chemię
– rzucił Sebastian. – Idźcie już może lepiej spać.
Następnego poranka po szybkim
śniadaniu, zwinęli obóz i ruszyli w dalszą drogę. Szli dość dobrym tempem,
narzucanym przez konie. Gdy ktoś nie miał już sił, zostawał posadzony na wozie,
by mógł odpocząć. David cały czas nadzorował kierunek marszu, nagle zatrzymał
się jak wryty, na szczycie niewielkiego pagórka.
- Co się stało? – spytał Darius,
chwytając za szable, którą cały czas miał u boku.
- Widziałem to miejsce w moim
śnie – odparł chłopak, wskazując na małe karłowate drzewko – Siedział tu jakiś
gościu i powiedział mi…
- Co takiego powiedział?
- Że musimy trzymać się lewej
strony rzeki i by omijać wysoką trawę – odparł David.
- Co to może znaczyć? – spytał
ktoś.
- Pewnie to, że jak znajdziemy rzekę
to mamy trzymać się jej lewego brzegu i to by nie wchodzić w wysoką trawę –
odparł Silver.
- Poznałeś kto ci się śnił? –
zagadał cicho Daro, gdy znowu podjęli marsz.
- Nie, ale jego głos wydał mi się
znajomy – powiedział David. – Czy ja zwariowałem?
- Z jednej strony mam nadzieję,
że tak, a z drugiej obawiam się, że jednak nie. Tak czy owak, możesz się okazać
cennym źródłem informacji. Nie ukrywaj niczego co będzie ci się śniło, ok?
- Ok.
Następnego dnia w okolicach
południa, natknęli się na mały stawik i rzeczkę, wpływającą do niego. Rzeczka
mogła było pokonać jednym susem. Lecz wszyscy ruszyli lewą stroną. Po kilkunastu
metrach przed nimi zaczął ukazała się rozległa równina porośnięta trawą, w
niektórych miejscach była ona znacznie wyższa niż w innych. Wtedy wszyscy
spojrzeli wymownie na Davida. Pochód ruszył omijając z daleka płaty wysokiej
trawy, lecz nadal trzymając się lewej strony rzeki, która wiła się leniwie
przez równinę. W pewnym momencie doszli do miejsca, gdzie po lewej stronie
rzeki trwa była tak wysoka, że sięgała im klatek piersiowych, za to prawa
strona rzeki wyglądał jakby była świeżo co skoszona.
- I co teraz? – spytała Rose. –
Albo, przejdziemy na drugą stronę, albo zaryzykujemy trawę.
- Musi być jakieś wyjście –
powiedziała Caroline.
- Ja się nie boję – powiedział
jakiś chłopak i przeskoczył na drugą stronę rzeki. Gdy tylko wylądował, jego
nogi zanurzyły się po kolana w podłożu. Nagle coś zaczęło się poruszać w
trawie. Chłopak zaczął się szamotać, lecz jeszcze bardziej zaczął tonąć. Jen,
porwała z wozu linę i rzuciła ją chłopakowi. Gdy ten ją złapał wszyscy zaczęli
ciągnąć. W tym czasie dziwny ruch zaczął przybliżać się do uwięzionego. W
ostatnim momencie udało się im wyciągnąć na lewy brzeg, gdy nagle ziemia w
której jeszcze przed chwilą były jego nogi wybuchła. Sebastian kątem oka ujrzał
jakieś krokodylo-podobne zwierzę, zakopujące się w miękkie podłoże.
- Odwołuję to co powiedziałem –
wysapał chłopak, trzęsąc się cały.
- Tu jest jakaś ścieżka! –
zawołał ktoś z tyłu.
Faktycznie ściana trawy, byłą
przedzielona tak wąską ścieżką, że koła wozu jechały w trawię. Wszyscy szli
bardzo ostrożnie, rozglądając się czujnie we wszystkie strony. Jedna z
dziewczyn siedzących na wozie nachyliła się nad trawą by zobaczyć co może się w
niej znajdować. W tej chwili wóz najechał na jakiś kamyk i podskoczył,
wyrzucając tą osobę w trawę. Udało jej się poderwać na nogi i ruszyć biegiem w
kierunku ścieżki, gdy już prawie na niej byłą, coś ścięło ją z nóg i pociągnęło
w głąb trawy. Po chwili do uszu wszystkich dobiegł jej przeraźliwy krzyk, który
urwał się nagle. Kilka osób wykrzyknęło imię dziewczyny lecz każdy wiedział, że
nie ma szans jej uratować. Davidowi serce łamało się na widok bólu na twarzach
niektórych, lecz ponaglił ich do dalszej drogi. Czas na żałobę będzie gdy
znajdą się w bezpieczniejszym miejscu.
Gdy rozbijali obozowisko, byli
mniej więcej w połowie równiny. Na drugim końcu zaczęło majaczyć im wejście do
przesmyku, którym mieli przejść. Dotarli do niego następnego dnia, pod wieczór.
- Nie zdążymy go przejść przed
nocą – zauważyła Natalie. – Może lepiej rozbij obóz tutaj?
- Co o tym sądzisz, David? –
zwrócił się do przyjaciela Silver.
- Czemu mnie pytasz? – zdziwił
się chłopak.
- Może wyśniłeś jakieś informacje
o tym miejscu. Hej, ziemia do Davida! – zawołał Silver, gdy nagle wzrok
chłopaka stał się dziwnie mętny.
Davidowi przed oczami ukazał się
obraz ruin obozu, z którego wyruszyli. Zobaczył Nezraera, Sarfela i cztery inne
demony, dosiadających wielkich rumaków. Były to inne konie niż te na których
wyruszyli. Nezraer parzył na czerwony kształt kulący się przed nim na ziemi.
- Powiedz mi jeszcze raz gdzie
uciekła reszta? – wysyczał Rycerz.
- Ja naprawdę nie wiem – wyjąkał
kształt, którą okazał się Arthur. Był całkowicie nagi, i cały pokryty krwią.
Nagle na jego już i tak strasznie poranione plecy spadł bat. – Wiem tylko, że
poszli tam – zapłakał chłopak i wskazał drżąca ręka w kierunku, w którym
poszli.
- Dlaczego idą w kierunku terenów
Ułudy? – spytał Sarfel.
- Mam dziwne przeczcie, że nie
jest to przypadek – odezwał się wysoki demon w czarnej szacie.
- To wszyscy jakich znaleźliśmy –
odparł inny demon, prowadząc pięciu chłopaków.
- Z tego co mówiłeś zostało was
tutaj szesnaście osób – Nezraer zwróci się ponownie do leżącego. – Gdzie jest
reszta?
Chłopak milczał, nawet gdy
zaczęto go biczować.
- Uciekli nocą – powiedział jeden
z złapanych.
Wtedy jeden z Rycerzy zeskoczył z
konia, podszedł powoli do chłopaka, złapał go za twarz, następnie wyciągnął nóż
i wyciął biedakowi język.
- Nie ładnie tak kłamać –
powiedział i kopnął chłopka, który zwijał się na ziemi, brocząc krwią z ust.
- Tą ranę trzeba zamknąć, bo nam
się bidulek udławi własną krwią – rzucił z siodła inny Rycerz. – Proponowałbym
ogiem.
- Świetny pomysł – odparł ten co
uciął złapanemu język i zawlókł go do najbliższego ogniska, z którego wyciągnął
spory węgielek i brutalnie wepchnął go chłopakowi w usta. Nieszczęśnik,
piszczał z bólu i próbował wyrwać się żelaznego uścisku.
- Zróbcie choć jeden krok, a
spotka was coś dużo gorszego! – ryknął Nezraer na resztę złapanych, gdy ci chcieli
pomóc przyjacielowi.
Rycerz w końcu puścił chłopaka, a
te padł na ziemie nieprzytomny. Następnie demon zwrócił się do pozostałych.
- Teraz grzecznie, powiecie nam
gdzie jest reszta.
- Cztery osoby naprawdę uciekły,
jakiś dzień po tamtych, a reszta ukryła się gdy tylko was zobaczyliśmy – złamał
się jeden z nich.
- Pokarz gdzie – rozkazał Sarfel
i poszedł za chłopakiem.
Gdy wrócili wszystkich zebrano w
jedno miejsce.
- Co z nimi? – spytał Nezraer, demona
w czarnej szacie.
- Są słabi, ledwo wyczuwam w nich
moc Starożytnych – odparł tamten. – Ale mogą się przydać na inne sposoby. Tą piątkę
zabierzcie do naszego Pana – powiedział wskazując konkretne osoby. – Te dwie
dziewczyny i tego chłopaka oddamy lady Rozkoszy.
- Dlaczego? – zdziwił się jeden z
demonów i od razu skulił się pod skojarzeniem Rycerza.
- Bo ostatnio nasz Pan, ma z nią
kiepskie relacje – wyjaśnił Sarfel. – A co z resztą?
- Będą tylko balastem, możecie
ich zabić – powiedział demon. – Ale zbierzcie tyle krwi ile zdołacie, przyda mi
się do kilku eksperymentów.
- A my w tym czasie urządzimy
sobie małe polowanie na uciekinierów – dodał Nezraer i odwrócił konia w
kierunku, w którym uciekła ich grupa – Wypuście ogary!
- Mamy przejebane – powiedział
David, gdy tylko wizja zniknęła i w kilku krótkich zdaniach opowiedział im co
widział.
- Musimy ruszać dalej –
powiedział Darius.
- Jak będziemy szli w nocy? –
spytała Jen.
- O to będziemy się martwić
później – rzucił Daro i ruszył opowiedzieć wszystkim, co się stało.
- Te twoje wizje mnie trochę
przerażają – powiedziała Caroline do Davida.
- Mnie też – odparł. – Nie mam
zielonego pojęcia skąd się wzięły i dlaczego tylko ja je mam.
Gdy zapadła ciemność nawet nie
dotarli do połowy przesmyka. Lecz nagle rośliny znajdujące się na jego ścianach
zaczęły świecić fluorescencyjnym niebieskawozielonym światłem, pozwalając im
kontynuować wędrówkę. Ci co byli zbyt zmęczeni by iść spali na wozie, a by
wypoczęli, zwalniali miejsce by inni mogli się zdrzemnąć. Gdy w końcu wyszli z
przesmyku właśnie nastawał świt. Wyszli na kolejną równinę, lecz dużo mniejszą
od poprzedniej. Doskonale widzieli weście do doliny, która zaprowadzi ich na do
miejsca które Baver im wskazał.
Mimo wielu protestów dalej
kontynuowali marsz. W pewnej chwili David padł z wycieczenia i natychmiast
zobaczył jak sfora czarnych psów rozrywa na strzępy trójkę niedoszłych
uciekinierów. David rozpoznał miejsce gdzie znajdował się pościg i zaklął
straszliwie. Gdy wizja ustała, obudził się na wozie.
- Co widziałeś? – spytał Darius,
siedzący koło niego.
- Oni w jedną noc pokonali tyle
co my przez ponad dzień – odparł chłopak, był zbyt zdenerwowany, by zastanawiać
się skąd jego przyjaciel wiedział, że miał wizje.
- Czyli, jeśli utrzymają takie
tempo to…
- Dopadną nas jutro wieczorem –
przerwał mu.
- A ile nam zostało, do
bezpiecznej przystani?
- Tyle samo – odparł David z
rezygnacją.
- Czyli musimy się sprężyć –
rzucił Darius, nie patrząc na przyjaciela.
Pod wieczór nikt nie miał już sił
by iść dalej, więc rozbili obóz. Atmosfera była bardzo ciężka, prawie nikt z
nikim nie rozmawiał, wszyscy wpatrywali się tępo w swoje talerze. Rano zjedli
ostatni posiłek i całkowicie opróżnili wóz, by zmieściło się na nim jak
najwięcej osób i ruszyli z grobową ciszą dalej.
W miarę jak zbliżali się do końca
podróży, Davida coraz częściej atakowały wizje, coraz szybciej zbliżającego się
pościgu. Gdy wchodzili byli w połowie drogi przez dolinę, zobaczył jak Nezraer
właśnie wjeżdża na równinę, którą niedawno przeszli. Im bliżej końca doliny tym
wizje stawały się bardziej natarczywe, w pewnym momencie, Davidowi zdawało się
że jednym okiem widzi drogę przed sobą, a drugim goniący ich pościg.
Konie były już bardzo zmęczone,
ale jakby zdawały sobie sprawę z zagrożenia i zmuszały się do wielkiego wysiłku
ciągnąć wóz pełen ludzi. W końcu wylot z doliny zaczął się przybliżać się coraz
szybciej, aż w końcu wóz wyjechał z niej.
Nikt nie wiedział czego się
spodziewać, lecz to co ujrzeli, była to sporej wielkości polana z rozwalającym
się kamiennym łukiem na środku niewielkiego kręgu jaki tworzyły inne kamienie.
Wiele osób padło na kolana płacząc rozpaczliwie.
- Czyli tak kończy się nasza
przygoda? – rzucił Sebastian. – Miło było was poznać.
- Jeśli mam zginąć to zamierzam
zginąć w walce! – krzyknął Silver, a większość mu zawtórowała.
- Pomórzcie mi – powiedział
Darius, odpinając konie od powozu, tuż przy wejściu do doliny.
- Co zamierzasz? – spytała Gemma.
- Zablokujemy drogę wozem, może
ich to trochę spowolni – odparł Daro.
- Niegłupie – skwitował Sebastian.
Gdy wspólnymi siłami udało im się
przewrócić wóz tak by blokował drogę z doliny, David doznał ostatniej wizji w której
zobaczył jak Rycerze Śmierci właśnie wjeżdżają do doliny. Za ich końmi biegła
cała rzesza demonów. Wszyscy wrócili do kręgu i siedli z bronią pod ręką. Teraz
pozostało im jedynie nerwowe czekanie na to co ma przynieść los.
- Szczerze wam powiem, że o wiele
bardziej wolę taką śmierć, niż być powoli zeżartym przez nowotwór – powiedział
Sebastian.
- Te miesiące były dla mnie
najlepszym i zarazem najgorszym przeżyciem – powiedziała Caroline, parząc na
wszystkich ze łzami w oczach, nerwowo ściskając ręce na nożu. – Cieszę się, że
mogę nazwać was przyjaciółmi.
- Żałuję tylko jednej rzeczy –
rzucił Silver z lekkim zakłopotaniem. – Że jeszcze nigdy nie całowałem się z
dziewczyną.
- To akurat nie problem – odparła
Gemma i pocałowała go w usta. – Tylko nie myśl sobie, że to cokolwiek znaczy –
dodała, odsuwając się od niego. – też chciałam zobaczyć jak to jest.
- Kamień spadł mi z serca –
powiedział Silver, nadal lekko oszołomiony. – Już wyobraziłem sobie rozmowę z
twoim ojcem i rosyjską ruletkę, podchwytliwych pytań mojej matki.
Wszyscy parsknęli śmiechem. Wtedy Sebastian
wyciągnął ostatniego swojego papierosa, zapalił go, wziął lekkiego bucha i
podał innym, mówiąc.
- Na znak naszej przyjaźni. Taka
mała fajka pokoju.
Każdy zaciągnął się raz i podał
papierosa dalej.
- Wiesz jakie to niehigieniczne?
– zawołała Natalie z lekkim uśmiechem. – A co jak się czymś zarażę? – spytała,
lecz w końcu wzięła ostatniego bucha, wypalając papierosa do końca.
W tym momencie ich barykada
rozleciała się trafiona kulą ognia. Na polanę wlał się potop demonów. Wszyscy
poderwali się łapiąc za broń, gotowi walczyć do ostatniej kropli krwi. Kiedy
Nezraer ich dostrzegł wybuchł gromkim śmiechem i rozkazał swoim demonom ich
zaatakować. Gdy pomioty już miały dopaść pierwszych uciekinierów, powietrze pod
kamiennym łukiem zaczęło pulsować i otwarł się tam spory portal z którego
wyskoczyła ponad trzydziestka mężczyzn i kobiet, w różnym wieku. Wszyscy mieli
na sobie czarne skórze stroje i dziwną broń w rękach. Przybysze rzucili się na
demony.
David patrzył na to kompletnie
oszołomiony i nie zauważył wielkiego ogara, który zaszedł go od boku. Bestia
skoczyła chcąc rozerwać chłopakowi gardło, lecz nagle na jej kark spadło ostrze
kosy. Trzymanej prze chłopaka w wieku Davida, lub trochę młodszym.
- Musisz uważać, te cholery są
bardzo szybkie – powiedział chłopak.
- Kim wy jesteście? – spytał
David, całkowicie oszołomiony.
- Jesteśmy Pogromcami, wiesz
zawodowymi łowcami demonów – odparł chłopak i pociągnął go w kierunku portalu.
David rozejrzał się po polu bitwy
i zobaczył, że inni Pogromcy ciągną jego przyjaciół, a inni próbują się przebić
przez hordę demonów by pomóc innym.
- Paul, uważaj! – syknął ktoś i
chłopak który prowadził Davida, popchnął go na ziemię i odwrócił się by ściąć
głowę biegnącego na nich demona. Para silnych rąk poderwała Blackfirea z ziemi
i tuż przed sobą ujrzał anioła. Nie przypominał on małych grubiutkich
cherubinów jakie są często malowanie w kościołach. On miał na sobie lśniącą
zbroję, w ręku dzierżył miecz, a na twarzy miał wyraz determinacji. Nagle przed
aniołem stanął demon w czarnej zbroi i zamienił z nim kilka słów, po czy ruszył
do ataku na demony Nezraera.
Ktoś popchnął Davida w kierunku
portalu. Chłopak zdążył jeszcze raz obrzucić pole bitwy i jego wzrok padł na
zakapturzoną postać stojącą na jednym z największych głazów. Postać jakby
wyczuła jego spojrzenie i odwróciła się do niego, zrzucając kaptur i pokazując
twarz, uśmiechnął się do niego i pokazał wyciągnięty w górę kciuk. Sekundę
potem ogarnęło go bardzo jasne światło portalu.
***
- To ty byłeś tym woźnicą, co
przywiózł jedzenie! – krzyknął David, parząc na Astarotha.
- Zgadza się – odparł lord i
spochmurniał lekko. – Jednocześnie pragnąłbym was z całego serca przeprosić za
to cholerne wino. Ktoś spartolił swoja robotę. Te demony nie miały wpaść w taki
szał. Chociaż niema tego złego, co by na dobre nie wyszło – dodał po chwili.
- Co przez to rozumiesz? –
spytała Jennifer.
- To, że zaoszczędziło to mnie i
Baverowi wymyślania jakieś historyjki, dlaczego to on was nie zatrzymał.
- Znasz Bavera? – zdziwił się
Silver.
- Czy go znam? – zaśmiał się
demon. – On od samego początku był moim, jak wy to mówicie, kretem w szeregach
wroga. A skoro już o nim mowa, o jest wam bardzo wdzięczny na pochówek.
- To on żyje?! – krzyknął z
niedowierzaniem David.
- Tak, jest wśród nas, lecz dla zachowania
pewnych pozorów, musi posiedzieć trochę w ukryciu – odparł demon. – Czy mam mu
coś od was przekazać?
- Dlaczego nam pomogliście? –
spytała Caroline.
- Na pewno, nie z dobroci serca –
powiedział Astaroth. – Powiem tylko, że miałem swoje powody, a jednym z nich
była niechęć jaką czuję do tego zapatrzonego w siebie chuja jakim jest pan
Nezraera.
- Czego od nas chcesz? – spytał Darius.
- Gdy przyjdzie odpowiedni czas,
to upomnę się o swoje – odparł lord. – A tym czasem bywajcie w zdrowiu, młodzi
Pogromcy. Co tyczy się ciebie – dodał, zwracając się do Annabel. – Duchy twojej
przeszłości jeszcze nie raz dadzą o sobie znać.
- Co to znaczy? – spytała Nocna
Łowczyni.
- Dowiesz się szybciej niż ci się
zdaje.
Po tych słowach odwrócił się,
wszedł za jedną z kolumn na scenie i zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu.
- Chyba nic tu po nas –
powiedział Silver, przerywając niezręczną ciszę.
Wszyscy ruszyli z powrotem na
parking, rozmyślając o tym czego się dowiedzieli i zastanawiając się jakie może
mieć to konsekwencje w przyszłości.
<<<&>>>
Jak ktoś miło raczył zauważyć, bardzo długo musieliście czekać na ten
rozdział.
Mam nadzieję, że przynajmniej jego długość zrekompensuje choć trochę te
długie miesiące oczekiwania.
Mówiłem wcześniej, że może podzielę go na kilka części, ale
stwierdziłem, że tą historię należy opowiedzieć w całości, tak więc oto
najdłuższy rozdział jaki do tej pory stworzyłem i chyba dłuższego już nie
stworzę.
Wena chwilowo wróciła, więc od razu zabieram się do pracy, by
wykorzystać ją puki nie wyjedzie sobie gdzieś, na kolejne kilka miesięcy.
Także, od rychłego zobaczenia, mam nadzieję 😊
Pozdrawiam,
Zwierzak