Łączna liczba wyświetleń

sobota, 18 sierpnia 2018

Piekło istnieje naprawdę



Wszyscy wpatrywali się w demona z niedowierzaniem. Jego słowa sprawiły, że wszystko, cała mroczna przeszłość, o której chcieli zapomnieć wróciła i stanęła im przed oczami.

***
Wszystkim porwanym związano ręce, zaprowadzono na środek polany i zbito w małe grupy. David potknął się i upadł na trawę koło dwóch chłopaków. Jednego od razu poznał.
- Co ty tu robisz? – spytał, zdziwiony.
- Zbieram grzyby – rzucił Darius z irytacja. – Nie udawaj idioty!
Darius i David znali się od małego. Ich rodzice przyjaźnili się i często razem jeździli na wakacje.
- Jak myślicie co oni z nami zrobią? – spytał blondyn, klęczący obok nich.
Wtedy z jednej z grup wybiegł jakiś chłopak i rzucił cię pędem przez polanę. W cieniu drzew coś się poruszyło i skoczyło wysoko w niebo. Po chwili to coś spadło na uciekiniera, rozległ się głośny i nieprzyjemny dźwięk miażdżonych kości. To coś co skoczyło na chłopca przypominało wielką ropuchę pokrytą grubą szarą skórą.
- Ty debilu! – ryknął Nezraer, podchodząc do potwora. – Miałeś go złapać, a nie rozłupać czaszkę.
- Ja… nie chciał… Ja przypadkiem… wypadek – wychrypiała ropucha, patrząc na ciało chłopaka.
- Jeśli znowu kogoś PRZYPADKIEM zabijesz to wyrwę ci flaki i nakarmię nimi biesy – rzucił Nezraer, patrząc z niesmakiem na ciało.– Posprzątaj to.
Demon z wyraźną uciechą zaczął pożerać zwłoki, mlaszcząc przy tym strasznie.
- Kim oni są? – spytał blondyn.
- A jak myślisz? – odparł młody chłopak, siedzący koło niego. Młodzieniec był szczupły i miał dziwne włosy. Nie siwe, lecz srebrne.
- To na pewno kosmici, porwali nas dla eksperymentów – powiedział blondyn.
- Wątpię, żeby to byli kosmici – rzucił Daro.
- Skoro nie kosmici to co? Czy to wygląda ci na coś co pochodzi z tego świata? – odparł blondyn wskazując głową na inne potwory wyłaniające się z cienia.
- Czy tylko ja czuję ten straszny smród? – spytał David.
- Fuj, komuś chyba jajka zgniły – rzucił ktoś siedzący za Dariusem.
- To siarka – rzucił Daro. – A to najprawdopodobniej może oznaczać jedno.
- Kosmitów – odparł blondyn.
- Co ty masz z tymi kosmitami? – spytał chłopiec o srebrnych włosach. – Czy w jakimkolwiek filmie widziałeś, żeby kosmici pachnęli siarką i śmiercią?
- To kim oni są, mądralo?
- Są… - zaczął chłopak, lecz przerwał mu donośny głos Nezraera.
- Moi demoniczni pobratymcy pora otworzyć Szczelinę.
Na sam środek polany wyszło paru mężczyzn, odzianych w długie czarne szaty. Stanęli oni w kole, z twarzami zwróconymi do środka. Wszyscy jednocześnie zaczęli wypowiadać jakieś dziwne słowa, a na ziemi zaczęły się pojawiać lśniące szkarłatem linie. Linie utworzyły wielki krąg wypełniony mrocznymi symbolami, następnie ziemia zaczęła się trząść i pękać. Parę osób znów spróbowało uciec, lecz szybko zostali złapani. Jednej dziewczynie udało się wyrwać z uścisku oprawcy i pomknąć jak z procy w kierunku drzew. Prawie jej się udało, lecz nagle w jej kark trafiła strzałą, przechodząc na wylot. Dziewczyna padła na ziemie charcząc i krztusząc się własną krwią. Wysoki, muskularny mężczyzna, podszedł do niej i zarzucił sobie na plecy. Demon wrócił z uciekinierką do reszty i rzucił nią jak workiem kartofli pod nogi Nezraera. Dziewczyna kuliła się na ziemi, próbując zatamować krew, która spływała jej po rękach na trawę.
- Ona jeszcze żyje – zauważył Rycerz Śmierci, patrząc na uciekinierkę, jak na karalucha.
- Już niedługo – odparł demon i za pazuchy wyciągnął nóż o długim ząbkowanym ostrzu. Następnie podszedł do rannej i szarpnięciem z włosy zmusił do klęku. Wtedy zamachnął się sztyletem. David chciał odwrócić wzrok, ale nie umiał. Jak w transie widział, jak nóż wżyna się w szyję dziewczyny, jak wyszarpuje mięso, jak bryzga krwią. Widział upadające bezładnie ciało, mroczny śmiech oprawcy, słyszał krzyki i płacz ze ściśniętych grup więźniów. Widział jak inne demony rzucają się by pożreć martwe ciało dziewczyny, jak rozrywają je szponami i zębami, jak wyrywają sobie krwawe ochłapy. Dopiero gdy z ciał nie zostało już nic David poczuł, że może odwrócić wzrok.
„Śmiej się puki możesz, demonie” – pomyślał Darius, patrząc jak morderca dziewczyny przywiązuje sobie jej głowę od pasa.
Polaną znów targnął wstrząs, a ziemia w środku kręgu eksplodowała, ukazując wielką dziurę, z której sączyła się krwisto czerwona poświata. Smród siarki wzmógł się jeszcze bardziej, a trawa wokół szczeliny momentalnie zwiędła. Demoniczni magowie bez wahania wskoczyli do rozpadliny. Następnie pozostałe pomioty zaczęły pchać porwanych do dziury. Darius, David i chłopak o srebrnych włosach stanęli na skraju krateru i spojrzeli w jego głąb. Ściany piekielnej szczeliny płonęły, a dna nie było widać. Cała trójka zrobiła duży krok do przodu i spadła.
Nie wiedzieli, ile tak lecą, równie dobrze mogło minąć pięć minut lub pięć godzin. W końcu zauważyli pod sobą dziwne światło. David zamknął oczy i spiął wszystkie mięśnie przygotowując się mentalnie na uderzenie w ziemię. Nagle poczuł, że leci już pionowo, lecz poziomo i chwilę później runął na twardy grunt. Gdy otworzył oczy zobaczył wielki portal, z którego wylatywali ludzie i demony. Porwani zazwyczaj mieli twarde lądowanie. Darius uderzył w ziemię koło Davida, a srebrnowłosy wykonał zwinne salto w powietrzu i próbował wylądować z gracją, lecz potknął się i padł jak długi na twarz. Portal zamknął się momentalnie za ostatnią osobą.
- Zawsze tak jest – powiedział Srebrnowłosy, siadając. – Zawsze coś musi się spieprzyć w najmniej oczekiwanym momencie.
Cała trójka rozejrzała się uważnie dookoła. Przed ich oczami rozpościerała się olbrzymia równina przypominająca suchą sawannę. Pożółkła trawa, bujała się powoli mimo braku wiatru, gdzieniegdzie stały wielkie łyse drzewa. Lecz najdziwniejsze było niebo, czerwonawe z brunatnymi obłokami chmur i wielkim pomarańczowym słońcem. Słońce było przynajmniej dwa razy większe niż powinno i wydawało się jakby jego blask był czymś przytłumiony.
- Lipa – zawołał chłopak ze srebrnymi włosami. – A gdzie rzeki lawy, gejzery ognia i kotły pełne smoły, w których gotują się potępione dusze?
- Pożyj wystarczająco długo, a się nie zawiedziesz – wysyczał piekielny pomiot, stawiając chłopaka na nogi.
Coś było nie w porządku, wiele demonów rozglądało się dookoła zdezorientowani. Niektóre z nich porzuciła ludzkie przebrania i ukazało są prawdziwą, potworną postać, lecz większość nadal udawała ludzi, z tą różnicą, że ich ubrania zmieniły się w ciężkie zbroje i inne stroje rodem z minionych epok. Nagle ciszę jaka zapadła przewał wściekły głos Nezraera.
- Powidz mi, że tylko jakiś chory żart! – krzyczał na jednego z magów.
- Ja nic… nie rozumiem – wysapał czarownik, gdy demon chwycił go za gardło, ręką okutą w czarną rękawicę. – Wszystko było obliczone.
- Miałeś jedno, banalne zadanie. Miałeś przenieść nas jak najbliżej pałacu, a co zrobiłeś? – syknął Rycerz Śmierci, zaciskając uścisk. – Jesteśmy setki, jeśli nie tysiące kilometrów od miejsca docelowego.
- To… nie… moja wina… coś musiało… spaczyć… portal – wychrypiał mag, ledwo łapiąc oddech.
- Nie twoja wina? – rzucił Nerzaer i szybkim ruchem złamał magowi kark.
Następnie wskazał na innego z demonicznych czarowników.
- Gratuluje, – powiedział. – właśnie zostałeś arcymagiem.
- Nie jestem pewien, czy zasłużyłem na ten zaszczyt? – odparł demon, patrząc na ciało swojego poprzednika, które zaczęło dziwnie dymić, leżące u stóp zabójcy.
- Powiedz mi, czy jesteście w stanie przenieść nas do pałacu? – spytał Rycerz. – Odpowiadaj szczerze.
Mag wahał się przez chwilę, lecz w końcu pokręcił głową.
- Zużyliśmy za dużo mocy – powiedział, a w jego głosie wyraźnie słychać było strach. – Moglibyśmy przenieść dwie może trzy osoby.
- W takim razie sam się przenieś i powiedz naszemu Panu co się stało i poproś o wysłanie zapasów.
Mag zgiął się w niskim ukłonie i momentalnie zniknął w obłoku czarnego gęstego dymu. Nezraer wydał rozkaz i wszyscy ruszyli za nim. Porwani szli w trzyosobowych rzędach, po obu stronach pilnowani przez demony.
- Moglibyście nas rozwiązać – zagadał srebrnowłosy chłopak do demona idącego koło nich.
- Po co ci ręce do maszerowania? – odburknął.
- Żebym nie porysował sobie buźki przy upadku – rzucił chłopak.
Demon dobył krótkiego sztyletu i wymierzył nim w chłopaka.
- Jeszcze jedno słowo, to wytnę ci ten niewyparzony język – wysyczał.
Srebrnowłosy rzucił szybkie spojrzenie na Dariusa i Davida, którzy szli koło niego.
„Ojj, będą kłopoty” – pomyślał David, widząc błysk w oczach chłopaka. Nie pomylił się, bo ten szybkim ruchem złapał demona za rękę, obalił go i wyrywał nóż. Ostrze poszybowało w powietrzu i wylądowało w związanych rękach Dariusa. Zanim ten zdołał wykonać choćby najmniejszy ruch, wokół nich pojawiło się pełno demonów.
- Co tu się odwala?! – zawołał Nezraer, podchodząc do nich.
- Oni mnie zaatakowali – powiedział demon, gramoląc się z ziemi. – zabrali mi nóż.
- Czekaj chwile, chcesz mi powiedzieć, że trójka związanych ludzi, powaliła cię i zabrała ci broń?
- Eee, no tak.
- Jesteś demonem czy kim do kurwy nędzy!!! – ryknął Nezraer. – Troje LUDZI, do tego ze związanymi rękoma ZABRAŁA ci nóż! Trzymajcie mnie bo zaraz nie wytrzymam! Zjeżdżaj mi z oczu, ale już!
- Ale… mój… nóż – wyjąkał demon ze spuszczoną głową.
- Wypierdalaj – wysyczał Rycerz Śmierci, a demon oddalił się pospiesznie. – Za jakie grzechy, muszę pracować z takimi idiotami. Co do was – zwrócił się do chłopaków. – to po jaką cholerę wam ten nóż? Myśleliście, że co, zabijecie strażnika i uciekniecie?
- A gdzie byśmy mieli uciec? – odparł Daro, wytrzymując spojrzenie demona.
- Chcieliśmy pozbyć się tego cholerstwa – dodał David, pokazując spętane ręce.
- Co do naszej domniemanej ucieczki – rzucił trzeci z chłopaków. – to jeśli nigdzie w pobliżu nie ma punktu informacji turystycznej z darmowymi mapami to za daleko byśmy nie uciekli. No chyba, że ktoś już był w Piekle? – chłopak rozglądał się po innych, a gdy nikt nie zareagował, dodał – Jak widać nici z ucieczki.
Nezraer wybuchnął głośnym śmiechem.
- Nie wiem, czy jesteście aż tak odważni, czy aż tak szaleni – powiedział, zabierając im nóż i rozcinając więzy. – Tak, czy siak macie jaja, ale dobrze wam radzę, nie próbujcie już więcej takich numerów.
- Należy im się kara – rzucił jakiś demon, stojący za chłopakami.
Nezraer spojrzał na demona, a potem na porwanych.
- Myślę, że jeden w zupełności wystarczy – powiedział. – Rozetnijcie wszystkim więzy – dodał zwracając się do reszty strażników.
Nim David lub którykolwiek z pozostałych sprawców zdążył zrobić cokolwiek, na ich plecy spadł gruby bat. Siła uderzenia była tak wielka, że cała trójka padła na czworaka. David dziękował w duchu, że zabrał ze sobą skórzaną kurtkę. Darius też miał na sobie skórę, a srebrnowłosy wytrzymała, szarą wojskową bluzę. Gdyby nie ich ubrania bat zrobił by im dużo większą szkód.
Powoli dźwignęli się z kolan i ponaglani przez demony wrócili do szpaleru więźniów.
- Życie wam niemiłe? – odezwała się dziewczyna o długich ciemnych włosach spiętych w koński ogon, gdy znowu ruszyli z miejsca.
- I tak wszyscy nieuchronnie kroczymy w kierunku śmierci - rzucił umięśniony chłopak z długimi czarnymi włosami.
- Coś mi się zdaje, że to zdanie przestało być metaforą – powiedział Daro.
- Może macie racje, ale ja mam zamiar pożyć jak najdłużej – odparła dziewczyna z końskim ogonem.
Długo szli w ciszy, przerywanej tylko ich krokami i zmęczonymi oddechami. Nikt nie wiedział, ile już przeszli, krajobraz prawie się nie zmieniał, a słońce tkwiło cały czas w tym samym miejscu. Nagle na  jego krawędzi zaczęła się pojawiać łukowata plama, która zaczęła rosnąc w miarę jak orszak pokonywał kolejne kilometry.
- Czy tylko mnie do przypomina zaćmienie? – spytał Darius, parząc na słońce.
- Masz racje – odparł David.
Gdy przystanęli na chwilę, by lepiej przyjrzeć się dziwnemu zjawisku, nad ich głowami strzelił bicz.
- Ruszać się, wy leniwe robaki – wychrypiał demon i już zamachnął się do kolejnego uderzenia.
Oboje posłusznie ruszyli dalej. Mijając młodego chłopaka ubranego w cienkie spodnie, obwisłą koszulkę i modne trampki. Leżał na ziemi, a parę demonów stało nad nim krzycząc i bijąc go. W końcu udał mu się podnieść na nogi i zrobić parę chwiejnych kroków, po czym znowu upadł na ziemie. Wtedy spadł na niego bat, paskudnie rozcinając plecy. Chłopak krzyknął z bólu, lecz oprawca uderzał raz po raz, zmieniając plecy porwanego w krwawą miazgę. David nie wytrzymał i krzyknął do biczownika.
- Myślisz, że jak zamienisz go w tatar to łatwiej będzie mu się szło?!
- Coś ty powiedział?! – rzucił demon.
- Powiedziałem, żebyś przestał go bić.
- Jak śmiesz się do mnie odzywać, ty nędzna istoto! – ryknął demon i zamachnął się biczem. David zasłonił się rękami, lecz broń uderzyła go w twarz, zostawiając krwawą szramę na policzku. Pomiot zamierzył się do drugiego ciosu, lecz pomiędzy nim a Davidem stanął wysoki demon. Ten sam który na polanie zabił dziewczynę.
- Dość! – powiedział stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu głosem.
- Ale… - zaczął biczownik.
- Żadnych, ale. Co do tego drugiego – demon wskazał na zakrwawionego chłopaka kulącego się na ziemi. – to teraz będziesz go nosić na plecach, a jeśli on skona, ty zdechniesz wraz z nim. Rozumiemy się?
- Tak jest, wielki Sarfelu  – odparł demon, pokornie pochylając głowę.
- Jeśli tak śpieszysz ci do grobu, to są na to łatwiejsze sposoby – powiedział Sarfela do Davida.
- Po co nas porwaliście? – spytał chłopak.
- Dam ci dwie rady. Rób wszystko co ci każą i nie zgrywaj bohatera oraz nie zadawaj pytań, najlepiej w ogóle nic nie mów – odparł demon i oddalił się.
Dalsza wędrówka odbyła się bez większych incydentów. Gdy prawie całe słońce było już zasłonięte wtedy się zatrzymali. Wszyscy porwani przyjęli tę wiadomość z wielką ulgą. Demony zaczęły rozbijać prowizoryczny obóz, rozpalono ogniska, wszędzie porozkładano wielkie skóry. David nigdy wcześniej takich nie widział i nie był pewien czy chce wiedzieć z czego je zdarto. Po jakim czasie nad całym obozem zaczął unosić się zapach jedzenia. Każdy dostał miskę szarego gulaszu. Jedzenie nie miało smaku, ale było bardzo sycące. Niebo zaczęło szybko ciemnieć a temperatura wyczuwalnie spadać. Gdy słońce zostało zasłonięte w całości, ogarnęła ich nieprzenikniona ciemność. Gwiazd na niebie było tylko kilka i każda była bardzo mała. Jedynym źródłem światła były ogniska, przy których tłoczyli się porwani i parę pochodni powbijanych w ziemię tu i ówdzie.
- Już się bałem, że będziemy musieli iść też nocą – powiedział chłopak z długimi włosami, siedzący po przeciwnej stronie ogniska niż David. Koło niego siedziała dziewczyna z końskim ogonem, dalej siedziały dwie dziewczyny. Jedna miała długie do pasa ciemne włosy i cicho łkała. Druga dziewczyna o długich do ramion włosach w kolorze różu, starała się ją pocieszyć. Obok niej siedział Darius, następnie chłopak o srebrnych włosach, David, a koło zamykała dziewczyna z długimi blond włosami. Dziewczyna siedziała z nogami pod brodą i patrzyła w płomienie.
- Przynajmniej jeden plus – odparł David.
- Myślę, że nie jedyny – rzucił srebrnowłosy.
- Jakie ty jeszcze widzisz plusy? – spytała dziewczyna z spiętymi włosami.
- Możliwość poznania nowych ludzi – odparł chłopak.
- Też mi plus – odburknęła.
- To chyba nie najlepszy moment na nowe znajomości? – rzucił David.
- Zawsze jest dobry moment na zaprzyjaźnienie się z kimś – powiedział chłopak. – No dawaj, nie wstydź się.
David westchnął i powiedział po chwili.
- Jestem David.
- I? – zapytał chłopak.
- Co i?
- No opowiedz coś o sobie – ponaglał go srebrnowłosy.
- Co mam mówić? – spytał David.
- Jezu, cokolwiek.
- To może tak. Jestem David i właśnie przeżyłem najgorszy dzień mojego życia.
- Aż taki zły nie był – rzucił Darius. – Na pewno nie gorszy niż dzień w którym zjadłeś pół kilo żelowych misiów, a potem zwymiotowałeś nimi na mnie.
Wszyscy przy ogniku parsknęli śmiechem, nawet łkająca dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
- Miałem wtedy cztery lata – usprawiedliwiał się David.
- Dobra, dobra – rzucił Darius i dodał. – Ja jestem Darius i lubię spacery, lecz nie tak hartkorowe jak ten dzisiejszy.
- Nazywam się Sebastian – odezwał się chłopak z długimi włosami. – i mam pytanie czy nie ma ktoś z was ognia – dodał, wyciągając paczkę papierosów.
Daro podał mu srebrną zapalniczkę benzynową z wizerunkiem smoka na obudowie.
- Jestem Jen – powiedziała dziewczyna z końskim ogonem.
- Od czego to skrót? – spytała blondynka, nadal parząc w ogień.
- Od Jennefer – rzuciła szybko Jen.
- Ładne imię – zauważył Sebastian.
- A idź, nie znoszę tego imienia – burknęła Jennifer.
- Dlaczego? – zainteresował się David.
- Moi rodzice mieli hopla na punkcie Jennifer Aniston. Nie chce poruszać tego tematu.
Na chwilę zapadła niezręczna cisza, którą przerwała blondynka.
- Nazywam się Rosellin, ale wszyscy mówią mi Rose.
- Ja nazywam się Natalie – rzuciła dziewczyna z różowymi włosami.
- Ja jestem Silvester – powiedział srebrnowłosy.
- Nawet imię masz związane ze srebrem – rzuciła Rose, spoglądając na niego. Wszystkie części jego garderoby miały szare lub srebrne elementy. – Bardziej pasowało by ci Silver.
- Spoko, całkiem fajnie – odparł chłopak.
- A ty jak się nazywasz? – spytał Daro, dziewczynę siedzącą między Jen a Natalie.
- Caroline – odparła dziewczyna przecierając oczy rękawem swetra.
Po chwili, rozmów wszyscy położyli się na twardych skórach i prawie momentalnie zasnęli. W środku nocy obudziły ich przeraźliwe wrzaski. Poderwali się na równe nogi i ostrożnie ruszyli w kierunku zbierającego się tłumu. W samym środku, na ziemi leżały dwie nagie dziewczyny, to one wydawały te straszliwe krzyki. Za dziewczynami stała w rzędzie grupka demonów ze spuszczonymi głowami, a przed nimi Nezraer i Sarfela. Ten pierwszy darł się w niebo głosy na demony, w jakimś dziwacznym, nie zrozumiałym języku. Ten drugi zaś próbował bezskutecznie rozgonić tłum.
W końcu demon stracił cierpliwość i wyrwał jednemu z biczowników broń, następnie zaczął uderzać nią na prawo i lewo. Tłum momentalnie rozbiegł się na wszystkie strony, uciekając przed ciosami. David wraz z przyjaciółmi wrócił do swojego ogniska i znowu spróbował zasnąć, lecz cały czas przed oczami widział te dwie zgwałcone dziewczyny.
Następne dni wyglądały tak samo. Pobudka, gdy tylko pojawiły się pierwsze promienie słońca, szybkie śniadanie i dalszy marsz, przerwa na obiad i marsz aż do zmierzchy. I tak dzień w dzień. Co jakiś czas ktoś próbował uciec, lecz szybko zostawał złapany i sumiennie ukarany. Demony nie próbowały już wykorzystać nikogo z porwanych, więc noce mijały bez przykrych incydentów. Jedyne co się zmieniało to krajobraz. Równiny zostały zastąpione dolinami, a doliny wzgórzami.
- Ciekawie jak nazywają się te góry? – spytał Silver, stając na szczycie kolejnego pagórka i wpatrując się w szczyty, które były przed nimi.
- Jedyne co mnie obchodzi to czy tam będzie woda – odparł David, pomagając Rose wejść na górę.
- No, przydałaby się, ostatnie jezioro widzieliśmy jakiś tydzień temu – rzuciła Jen, stając koło reszty. Cała ósemka stała się dość zgrana paczką przez ten prawie pięć tygodnie jakie już mineły.
- Chyba nie masz na myśli TEGO jeziora? – zdziwił się Sebastian.
Jakiś tydzień temu, gdy weszli do jednej z większych dolin, pierwsze co zobaczyli było wielkie jezioro, które wywołało wśród porwanych prawdziwą falę radości. Każdy marzył tylko o tym by wskoczyć do wody i zmyć z siebie wielodniowy brud. Cała rzesza ludzi zaczęła biec do wody, ile sił w nogach. Demony próbowały utrzymać porządek, lecz nawet grad batów spadający na karki ludzi nic nie dawał. David też chciał ruszyć pędem w kierunku jeziora, w którym już kąpali się pierwsi ludzie, gdy nagle zauważył, że na samym środku woda zaczyna dziwnie bulgotać, jakby się gotowała. Rzucił okiem na stojących wokół niego przyjaciół, by sprawdzić czy oni też to widzą, na twarzach wszystkich był ten sam wyraz niepokoju i ciekawości.
Nagle kilkoro z kąpiących zostało wciągniętych pod wodę, gdy ich koledzy rzucili im się na pomoc z wody wystrzelił tuzin długich, ostro zakończonych macek, które zaczęły siać spustoszenie wśród ludzi. David z przyjaciółmi pobiegł by pomóc innym wydostać się z jeziora. Bez wahania wskoczył po kolana do wody i wyciągnął rękę do chłopaka, który potykając się co chwile próbował wydostać się na brzeg. Chłopak chciał chwycić rękę Davida, lecz nagle w jego plecy wbiły się trzy macki i porwały go w powietrze, niosąc nad środek jeziora, skąd wynurzyła się głowa wielkiego demona. Otwarła paszczę pełną zębów i pożarła biedaka.
Z wody wynurzyły się inne macki niosą krzyczących ludzi w stronę otwartej szeroko paszczy. Gdy kolejna ofiara miała stać się przystawką w oko demona wbiła się strzała, która momentalnie wybuchła. Poczwara ryknęła tak głośno, że aż dzwoniło w uszach, a następnie odwróciła się w kierunku, z którego nadleciał pocisk. David spojrzał w tym samym kierunku i zobaczył Sarfela napinającego swój łuk i mierzącego do demona.
Gdy Darius wypchnął na brzeg jakąś dziewczynę, jedna z macek owinęła się wokół jego nogi i poderwała go w powietrze, kątem oka dostrzegł jakiś błysk i nagle spadł do wody. Kiedy wynurzył się, kaszląc wodą, zauważył, że woda wokół niego robi się dziwnie brązowa.
- Zjeżdżaj, stąd jak najszybciej, nie jesteś Pogromcą – powiedział do niego Nezraer i ruszył na demona, dzierżąc wielki miecz.
- Czy on biegnie… po wodzie? – spytał Silver, który chwycił Dara pod pachy i wyciągnął na brzeg. Dopiero tam Darius oderwał od swojej nogi odrąbaną mackę potwora.
W wodzie nie było już żadnego człowieka nie licząc tych trzymanych przez potwora. Monstrum wymachiwało wściekle mackami na lewo i prawo, próbując trafić jednego z demonów, które biegały i ciachały go mieczami, sztyletami i włóczniami. Dodatkowo co jakiś czas w ciało potwora uderzał strzała, która od razu eksplodowała, wyrywając wielkie kawały mięsa.
Pomiotowi udało się w pewnym momencie złapać jednego z napastników mackami i rozerwać go na strzępy, lecz pozostali walczyli niewzruszeni śmiercią towarzysza. Wściekłe ataki potwora zaczęły z czasem słabnąć, aż w końcu ustały. Wtedy do Nezraer skoczył w powietrze i wbił swój miecz w czoło pomiota, a ten zaryczał wściekle i wybuchł, pozostawiając na powierzchni wody wielką bordową plamę.
- To było potworne – powiedziała Rose, opierając się o Dariusa i poprawiając sobie but. – Zginęły wtedy cztery osoby.
Usłyszeli dobrze już im znajome sapanie, więc ruszyli w dół zbocza zanim biczownik zdołał się odezwać. Droga do podnóża góry zajęła im mniej czasu niż się spodziewali, drugim zaskoczeniem dla wszystkich było ogłoszenie, że to koniec drogi na dziś.
- Ciekawe, dlaczego nie idziemy dalej? – spytał jakiś chłopak, stojący za Dariusem w kolejce po posiłek.
- Pewnie nie chcą nocować w tych górach – odparł Daro i zabrał miskę ze swoją porcją jedzenia. Było go znacznie mniej niż przedtem.
- Jemy to już od tak dawna, a nadal jest tak samo paskudne – rzucił Silver, przesuwając się by zrobić Dariusowi miejsce.
- Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale wolałabym zjeść już całą miskę wątróbki zamiast tego – powiedziała Natalie.
- Dowódca chce was widzieć – rzucił demon, który ni z tego, ni z owego pojawił się obok nich.
- Nie można już nawet zjeść w spokoju – burknął Sebastian. – No dobra, już idziemy – dodał, gdy ręką posłańca powędrowała niebezpiecznie blisko bicza.
Demon ruszył w kierunku wielkiego czarnego namiotu, który górował nad tymi kilkoma innymi, które znajdowały się w obozie. Przewodnik stanął przed namiotem i skinieniem głowy kazał im wejść. Wnętrze wyglądało jak żywcem wyjęte z jakiegoś filmu o rzymianach. Składało się z jednej wielkiej izby, oświetlonej licznymi czarnymi świecami nabitymi na wielkie stojące świeczniki. Pod przeciwległą ścianą znajdowało się niewielkie jednoosobowe łóżko. Na samym środku stał wielki stół, nad którym pochylało się kilka postaci.
- Mam dla was zadanie – rzucił Nezraer, nie odrywając nawet wzroku od tego co leżało na stole.
- Ciebie też miło widzieć – odparł Silver – Jak ci dzionek minął?
- Nie jestem dziś w nastroju na krotochwile, Redholl.
Silvester chciał coś jeszcze powiedzieć, ale Darius uderzył go łokciem w bok i sam się odezwał.
- Co to za zadanie?
- Pójdziecie razem z nimi w góry – odparł Rycerz, wskazując pozostałych zebranych przy stole.
- A co, jeśli odmówimy? – spytał Sebastian.
- Wtedy zbierzemy was wszystkich i zabijemy co czwartego – rzucił Sarfel, krzyżując ręce na piersi.
- Co?! Dlaczego?! – powiedziała, przerażona Caroline.
- Bo nie mamy innego wyboru – odparł Nezraer i gestem nakazał im podejść.
Gdy zbliżyli się do niego zauważyli, że ma wielkie cienie pod oczami.
- Spójrzcie – rozkazał i wskazał na wielki kawałek skóry z narysowaną na nim mapą. – Tą drogę już przebyliśmy – wskazał odcinek o długości jakiś 10 cm. – a tu mamy dotrzeć – punkt, który wskazał był oddalony o ponad trzy-, jeśli nie czterokrotnie dłuższą odległość.
- To będzie dość długa pielgrzymka – rzucił Silver. – Ale nadal nie rozumiem co ma do tego ludobójstwo.
- Obecnie w tym obozie znajduje się czterdziestu ośmiu ludzi i dwadzieścia siedem demonów – powiedział Sarfel. – Jeśli czegoś nie zrobimy to jedzenia starczy nam na jakieś pięć, góra sześć dni.
- Nie lubię kłamać, więc powiem wam to prosto z mostu – dodał Nezraer. – Macie znalezienie jedzenia.
- Dlaczego nie wyślesz swoich koleżków? – zdziwił się David.
- Jeszcze czego. Wiesz jak trudno jest mi ich powstrzymywać, by was nie zżarli. Wyrażę się jeszcze jaśniej. Jeśli do świtu nie wrócicie z jedzeniem, to zamiast zwyczajnego śniadania, urządzimy sobie ucztę z ludźmi w roli dania głównego, jasne?
- Jak słońce – odparł Darius.
- To bierzcie sprzęt i jazda – rzucił demon, wskazując na rząd plecaków ułożonych pod ścianą namiotu.
Gdy tylko każdy założył swój, Sarfel wyprowadził ich z namiotu. Na zewnątrz czekały cztery osoby z identycznymi plecakami. Następnie cała grupa ruszyła w góry. Sarfel szedł przodem, za nim dwa inne demony, następnie ludzie, pilnowani przez jednego demona z każdej strony. Na końcu pochodu szedł jeszcze jeden piekielny pomiot. Po krótkim czasie znaleźli na tyle szeroką ścieżkę by nie łamać szyku.
Trasa niebyła zbyt stroma, lecz często musieli przeskakiwać nad niewielkimi rozpadlinami. Podłoże stawało się coraz bardziej kamieniste, co trochę utrudniało marsz. Osypujący się z pod nóg żwir, bardzo łatwo mógł doprowadzić do czyjegoś upadku. Demony parły w górę z szybkością kozic, co chwila poganiając ludzi.
Nagle Sarfel zatrzymał wszystkich i zaczął uważnie przyglądać się czemuś na ziemi.
- Co on robi? – spytał szatyn o krótko obciętych włosach i budowie kulturysty, który czekał na nich przed namiotem.
- Pewnie szuka śladów – odparła jego koleżanka. Miałą długie do ramion włosy z filetowymi pasemkami i szare oczy.
- Śladów czego? – zdziwił się kolejny nieznajomy. Wyglądał identycznie co szatyn z tą różnicą, że miał blond włosy sięgające linii żuchwy. – Co może żyć w takim skałach?
- Mam nadzieję, że coś tu jednak jest – rzuciła Caroline.
Nagle niebo przeszył straszliwy skrzek. David spojrzał w kierunku z którego dobiegał i zauważył kilka szarych kształtów szybko się do zbliżających. Nagle kilka z nich zanurkowało i wylądowało pośród nich z hukiem. David wskoczył za najbliższy kamień, a ułamek sekundy później w miejscu gdzie był, stał demon wielkości samochodu osobowego. Potwór przypominał połączenie kruka z jaszczurką. Demon rozglądał się w około wielkimi żółtymi gadzimi ślepiami. Kiedy jego wzrok padł na Silvera, który stał nieopodal i obserwował innego potwora, demon otwarł wielki kruczy dziób ukazując rzędy ostrych zębów i zaskrzeczał przeraźliwie. Następnie ruszył na chłopaka, rozpościerając wielkie czarne skrzydło. David krzyknął do przyjaciela by ten uciekał. Redholl odwrócił się, ale nie miał szans odskoczyć. Demon przygwoździł go do ziemi wielką ptasią łapą i już miał uderzyć go dziobem, gdy nagle między nimi pojawił się jeden z towarzyszących ludziom demonów i zamachał się na pomiota wielkim toporem. Ptasia poczwara uniknęła ciosu i poderwała się do lotu nadal trzymając Silvera w szponach. Nim demon zdążył wzbić się na dużą wysokość w jego oko trafiła celna strzała. Pomiot runął na ziemię z łoskotem. David pobiegł zobaczyć co z Silvesterem. Gdy dotarł na miejsce była już tam Caroline, Rose i Darius, a Silver wygrzebywał się z pod truchła. Cały lewy rękaw miał w strzępach, a jego ręka była w ciężkim stanie.
- Jednak znacznie bardziej wolę bungee z liną i lądowaniem na materacu – wysyczał Silver, przyciskając ranną rękę do piersi.
- Możecie być szczęśliwi – rzucił Sarfel, podchodząc do nich. – Ich mięso wystarczy nam na kilka lub kilkanaście dni. Co mu jest? – spytał gdy zauważył Silvera.
- A spadłem sobie – rzucił ten z wyrzutem. – Co to w ogóle było? – dodał, kopiąc truchło demona.
- Ludzie różnie je nazywają – odparł Sarfel. – najczęściej wołają na nie Bazyliszki, mimo, że jest do błędne. – dodał i już zaczął się odwracać.
- Trzeba go opatrzeć! – zawołała Caroline, niepewnym głosem. Zawsze tak miała gdy musiała zwrócić się do jakiegoś demona.
Sarfel, westchnął ciężko i rzucił jej swój sztylet.
- Co mam z tym zrobić?
- Dobij go – odparł demon, a David i Darius poderwali się na równe nogi godowi bronić przyjaciel – W rękojeści jest ukryta maść, która przyśpieszy gojenie się ran i zapobiegnie zakażeniu – dodał demon i z wewnętrznej kieszeni swojego prochowca wyjął bandaż i podał go Caro.
- Nie zużyć wszystkiego – rzucił jeszcze na odchodne.
- Czy nabawiłem się wstrząsu mózgu i przez to mam zwidy, czy on się uśmiechnął? – spytał Silver, i zacisnął mocno zęby, gdy Caroline zaczęła nakładać mu szarą maść na ranę.
Gdy Silver był już opatrzony wszyscy podeszli w miejsce gdzie zebrali się inni.
- Pomocy!!! – w ich kierunku biegł umięśniony blondyn. – Coś jest z Adamem – wysapał, gdy do nich dobiegł.
- Wy zabierzcie to do kucharza i wracajcie – powiedział Sarfel do dwóch swoich podwładnych, wskazując na cztery ciała Bazyliszków leżące obok. – Wasza dwójka niech sprawdzi czy nie ma tu jeszcze czegoś co da się zjeść, a my sprawdzimy co się stało – dodał, zwracając się do pozostałych demonów.
- A co my mamy robić? – spytał Daro.
- Blondyna i Dryblas zostają z rannym – odparł, wskazując na Rose i Sebastiana. – Koński Ogon i Piggy niech pozbierają tych granatowych kwiatków. – rzucił do Jen i Natalie pokazując im o jakie kwiaty mu chodzi. – Jeśli nie jesteście pewne czy to ten sam to go nie zrywajcie. A reszta za mną.
Blondyn zaprowadził ich do sporej szczeliny w skale, przy której stała zgrabna brunetka.
- Kiedy te straszydła zaatakowały Adam tutaj wskoczył, ale coś mu się stało i nie umie wyjść, Gemma kazała mi po was przyjść i weszła… – powiedział blondyn.
- Przesuń się – przerwał mu Sarfel i wszedł do szczeliny, a reszta za nim
Tuż za nią podłoże ostro obadało w dół. Zjechali po pochyli i wylądowali w małej kolinie z niewielkim jeziorem i kilkoma drzewami, których gałęzie uginały się od owoców. Na środku polany plecami do nich siedział szatyn.
- Kryjcie się, szybko – odparł blondynka, ukryta za jednym z nielicznych głazów znajdujących się w dolince. – To coś zaraz zaatakuje.
- Adam, słyszysz uciekaj z tamtą! – wrzasnęła brunetka.
Na dźwięk jej głosu szatyn odwrócił się powoli, lecz jego ruchy były jakieś dziwne. Po chwili już wiedzieli dlaczego. Adam nie miał całej dolnej połowy ciała, a w miejscu gdzie wcześniej były nogi miał dwie grube macki które biegły do sporej groty przy jeziorku.
Brunetka na en widok, padła na kolana i zwymiotowała. David z trudem powstrzymywał się by też nie zwrócił wszystkiego co miał w żołądku. Ciało Adama zaczęło pełznąć powoli w ich kierunku, niczym zombie z jakiegoś taniego horroru. Sarfel spojrzał na swojego podwładnego i skinął głową. Tamten dobył miecza i szybkim krokiem podszedł do zbliżającego się i wrzeszczącego niewyrażanie Adama, a następnie przyszpilił je do ziemi mieczem. Z gardła Adama wyrwał się straszny charkot, któremu zawtórował jeszcze potworniejszy dobywający się z groty. Nagle macki zaczęły się ruszać i poderwały ciało Adama w powietrze razem z mieczem demona. Potem z jaskini wyszedł spory demon, przypominający wyglądem wielką żabę. Macki które poruszały Adamem, wyrastały z jej czoła. Demon zachrypiał, a Davidowi wydało się, że usłyszał jakieś słowa. Zanim demon zdołał wykonać jakikolwiek ruch, Sarfel napiął swój łuk i posłał w jego kierunku jarząca się lekkim fioletowawym światłem strzałę. Gdy ta uderzyła w ropuchę, eksplodowała, rozrywając ciało pomiota na strzępy.
- I po kłopocie – rzucił. – Adamowi już nic nie dolega.
- Ty go zabiłeś – zaszlochała brunetka, gramoląc się z ziemi.
- Pozwoliłem mu w końcu umrzeć. Jad z tych macek podtrzymuje wabik przy życiu.
- Wabik? – zdziwił się blondyn.
- Tak, te demony wykorzystują swoje ofiary by wabić kolejne. A dopiero gdy nie ma już nic innego to pożerają wabiki. Jeśli nic byśmy nie zrobili to Adam mógłby tak „żyć” jeszcze przez kilka tygodni jeśli nie miesięcy.
- Co to za pojebane miejsce – wybuchła brunetka. – Dlaczego wy nam o robicie? – dodała zalewając się łzami.
- Już, już, wszystko będzie dobrze, Sara – powiedział blondyn, biorąc ją w objęcia.
- Co ma być dobrze, Evan! – ryknęła tamta, odpychając go. – Adam nie żyje, już nic nie będzie dobrze.
- Te owoce nadają się do jedzenia – rzucił Sarfel i ruszył w stronę drzew.
Cała reszta podążyła za nim, zostawiając tamtych dwoje samych sobie. Demon zerwał nisko wiszący owoc i sięgnął za pazuchę, lecz nic tam nie znalazł.
- Mogę odzyskać nóż? – spytał, wyciągając dłoń do Caroline.
Ta niechętnie oddała mu broń. Demon rozciął brunatny owoc, wyciągnął ze środka dużą pestkę jak w brzoskwini i podał go Caroline.
- Śmiało, jest smaczniejszy niż wygląda – powiedział, widząc jej niepewną minę, a gdy ta nadal ociągała się z pierwszym kęsem, zabrał jej połówkę owocu i sam zjadł. – Teraz już wież, że nie są tryjące.
- To wcale nie jest przekonujące – powiedziała dziewczyna, która ostrzegła ich przed czyhającym tu zagrożeniem. – Wy demony pewnie macie inną fizjologie od nas. To co dla nas może być trujące wam nic nie zrobi.
- Masz słuszność – zauważył Sarfel. Zjadając reszkę owocu – Ale dokładnie sprawdziliśmy co możecie jeść, a czego nie.
- Boje się pytać, w jaki sposób to sprawdziliście – rzucił David.
- Powiem tyle, że w Afryce jest od kilkadziesiąt głodnych mniej – odparł demon i rzucił mu owoc.
- Czy ta woda jest bezpieczna? – spytał Darius, przyglądając się uważnie jezioru.
- Fragary pożerają wszystko co znajdzie się na ich terytorium, więc nie powinno tam nic być, a w każdym razie nic co zagraża życiu – powiedział demon, podchodząc do wody i pijąc kilka łyków – Duża prośba, nie szczajcie do wody podczas kąpieli – dodał.
- Chcesz powiedzieć, że możemy się tutaj umyć? – upewnił się David.
- Lepszego miejsca na obóz nie znajdziemy, a nie zdążymy wrócił na dół przed nocą – rzucił Sarfel i zwrócił się do drugiego demona. – Przyprowadź tu resztę.
Kiedy pozostali trafili do kotliny, na środku wesoło płonął ogień, przy którym wszyscy siedzieli, zajadając się  owocami.
- Długo wam zeszło – zauważył Darius.
- Musieliśmy czekać, aż łaskawie te dwa nieroby wrócą – odparł Silver, wskazując na demony, które zostały wysłane w góry.
- Bacz na słowa, człowieku – syknął jeden z nich.
- Dajcie im spokój – rzucił Sarfel i zaprosił wszystkich do ogniska.
- Gdzie jest Caro? – spytała Jen.
- Bierze odświerzającą kąpiel – rzucił David.
- Czy ja usłyszałem kąpiel? – włączył się Sebastian. – O niczym tak nie marzę jak o zmyciu z siebie całego tego brudu i smrodu.
- Wyobraź sobie co my musimy czuć – odezwał się nagle jeden z demonów, wysłanych do obozu. – Mamy o wiele czulszy węch niż ludzie.
- Masz to? – spytał Sarfel.
- Ależ oczywiście, drogi bracie Rycerzu – odparł tamten i wyciągnął za pazuchy dwa spore bukłaki.
- Myślałem, że rycerze mają jakiś honor – mruknął pod nosem Darius.
- Nie my wymyśliliśmy tą kretyńską nazwę – rzucił demon i podał jeden bukłak Sarfelowi, a drugi, ku zdziwieniu wszystkich Dariusowi.
- Za dużo gadasz, Bevarze – mruknął demon, biorąc spory łyk z bukłaka.
- Może, ale uważam, że akurat oni zasłużyli by się czegoś dowiedzieć.
- Rób jak chcesz, ale pamiętaj o…
- Wiem, wiem – przerwał mu Bevar. – Co to Rycerze Śmierci – tu zwrócił się do ludzi. – Nasz Pan nadał to miano Nezowi, Sarowi, mnie i czterem innym demonom.
- A kim jest wasz pan? – spytała Caro, która zdążyła już wrócić.
- Bardzo potężnym demonem – odparł Sarfel. – Nic więcej powiedzieć nie możemy – dodał zabierając od Jen kwiaty, które udało im się zebrać i wepchał część z nich do małej drewnianej fajki, po czym je zapalił. Resztę schował, głęboko w swoim prochowcu.
- A po co nas porwaliście? – wtrącił się Silver, biorąc łyk z bukłak, otrzymanego od Davida. W środku znajdował się bardzo mocny alkohol. – Ale to ma kopa – wysapał.
- Tego to nawet my nie wiemy – odparł Bevar. – Mieliśmy za zadanie zebrać jak najwięcej Arncheli.
- Kogo?
- Już późno, idźcie spać – powiedział Sarfel, a gdy każdy spróbował już alkoholu, zabrał im bukłak. – Jutro musimy wstać wcześniej, by zdążyć wrócić do obozu.
- Ale… - Rose zaczęła protestować, lecz ogarnęła ją nagle dziwna senność. Inni już zaczęli się układać wygonie na skórach.
„Ciekawe skąd oni je biorą” – pomyślała i momentalnie zapadła w głęboki sen.
Zostali obudzeni gdy było jeszcze ciemno. Pozwolono im na szybką kąpiel, następnie zebrali tyle owoców ile byli w stanie unieść i ruszyli w drogę powrotną do obozu. Drogę oświetlały im dwie wielkie latające kule czerwonego światła. Dotarli do reszty wraz z pierwszymi promieniami słońca.
- Nie sądziłem, że to powiem, ale dobra robota – powiedział Nezraer, który czekał na nich na skraju obozowiska. – Kogoś mi brakuje – dodał po chwili.
- Spotkaliśmy Fragara – odparł Sarfel i ruszył za Rycerzem do jego namiotu, w którym na wszystkich czekało smacznie pachnące śniadanie.
- Mam nadzieję, że dzięki nam zmienicie lekko jadłospis? – rzucił Silver, szybko opróżniając swój talerz, rana na ramieniu już prawie przestała mu przeszkadzać.
- Postaramy się lekko go poprawić – odparł Nez, z lekkim uśmiechem.
Po śniadaniu, szybko zwinięto obóz i znowu ustawiono ich w tak dobrze znany im pochód. Z tą różnicą, że nastroje ludzi wydawały się jakby nieco lepsze.
Przedarcie się przez góry zajęło im trzy dni, w tym czasie zginęły tylko dwie osoby. Jedną z nich była Sara, która nie pogodziła się ze śmiercią Adama i rzuciła się w przepaść. Drugą ofiarą był jakiś chłopak zaatakowany przez rój małych jaszczurkowatych demonów, gdy poszedł na stronę.
Dni szybko przeradzały się w kolejne tygodnie. A do ich paczki dołączyła Gemma. Evan za to nie chciał mieć z nimi nic wspólnego. Kolejną nowością, było to że zawsze niedaleko nich znajdował się Bevar, który umilał sobie i im czas rozmową. Jeszcze dwa razy musieli pomagać w znalezieniu jedzenia, lecz obyły się one bez większych incydentów.
Lecz ta sielanka nie mogła trwać zbyt długo. Pewnego wieczoru do ich obozu wjechał na wielkim wozie, zaprzężonym w dwa wielkie czarne rumaki, zakapturzony demon. Przybysz zeskoczył na ziemię i padł na kolana przed Nezraerem.
- O panie, nasz mistrz, przysłał mnie do was z zapasami – powiedział.
- Dlaczego tak późno? – spytał Rycerz z wyraźnym gniewem.
- Trzeba było sporo dni by zebrać odpowiednią ilość, ponadto nie wiedzieliśmy jaką trasę obraliście – odarł woźnica nie podnosząc się z klęczków.
- Zapasy na pewno się przydadzą. Coś jeszcze?
- Nasz pan wzywa wszystkich Rycerzy Śmierci do siebie.
- Dlaczego nie wezwał nas mentalnie? – spytał Sarfel.
- Nasz pan, ma powody sądzić, że ktoś go szpieguje i chce przeszkodzić mu w planach – odparł tamten.
- Nie możemy wszyscy wracać – wyszeptał Bevar do Nezraera. – Ktoś musi pilnować tą zgraję.
- Co proponujesz?
- Wy dwaj jedzcie, a ja zostanę – odparł Baver. – Z resztą widzę tylko dwa konie.
- O konie, nie masz się co martwić, o wielki – odparł woźnica, a po chwili do obozu wjechał kolejny wóz, tym razem bez woźnicy.
- Co jest na tym wozie? – spytał Sarfel.
- Także jedzenie i małą rekompensata dla was za zwłokę – odparł woźnica.
- Te rumaki na pewno są o wiele szybsze niż nasze muły – rzucił Nezraer i spojrzał na sześć wielkich zwierząt, które codziennie ciągły powozy z ich dobytkiem.
- Jeżeli wyruszycie teraz, dotrzecie na miejsce raptem w trzy dni – rzucił woźnica, wstając z klęczek. – Czas nagli, o wielki – dodał, gdy Rycerz nic nie odpowiedział.
- Niech będzie – powiedział w końcu Nezraer. – Prowadź.
- Ja mam tu zostać i dopilnować by wszystko poszło zgonie z planem – odparł demon.
- Oby twoje słowa okazały się prawdą, bo inaczej gorzko pożałujesz – rzucił Sarfel, gramoląc się na konia. – Pilnuj ich Baver – dodał, zwracając się do kolegi.
- Wszystko pójdzie zgodnie z planem – odparł tamten. – Ruszajcie.
- Jakie rozkazy, panie? – spytał woźnica, gdy konie Rycerzy zniknęły w oddali.
- Pokarz co masz na tych wozach.
Jeden wóz cały był wypełniony najróżniejszym jedzeniem, chlebem, rybami, mięsem, a nawet serem. Na drugim wozie znajdowały się same beczki. Woźnica wytoczył 1/3 z nich i zwrócił się do demonów z orszaku.
- To jest prezent od naszego pana dla was – powiedział i otwarł jedną z nich. W środku znajdowało się wino o mocnej woni. – Bierzcie i pijcie z tego wszyscy! – ryknął.
Demony ochoczo rzuciły się ku beczką i zaczęły opróżniać je jedna o drugiej. Ich zachowanie zaczęło zmieniać się w miarę znikającego wina. Najpierw zaczęli być dziwnie weseli, a chwilę później stali się agresywni. Wielu z nich zaczęło zaczepiać ludzi, nic nie robiąc sobie z gróźb Bavera. W pewnym momencie demony całkowicie puściły wodzę swym rządzom. Wielu zaczęło dobierać się do dziewczyn, a gdy ktoś starał się ich powstrzymać momentalnie został pobity.
- Widzę tu kilka ładniutkich sztuk, które tylko czekają by się nimi zająć – wysyczał jeden zbliżając się do Jen i reszty dziewczyn.
- Odwal się od nich – powiedział Silver, stając mu na drodze.
- Oj ty się już od dawna prosisz by ktoś pokazał ci twoje miejsce – odparł pomiot i zaszarżował na chłopak, przewracając go na ziemię i momentalnie zaczął okładać go pięściami. Silver z początku się bronił, lecz szybko opadł z sił. David i Darius starali się ściągnąć demona z przyjaciela, lecz inne pomioty udaremniły im to łapiąc je w żelazne uściski. Sebastianowi udało się obalić demona, który próbował go zaatakować.
- Zostawcie nas, albo skręcę mu kark – powiedział.
- Prędzej to my zabijemy ich – usłyszał w odpowiedzi i zauważył, że wszystkie demony trzymają ostrza noży na gardłach jego kolegów. – Pozwól nam zabawić się z tymi laseczkami, a wszyscy przeżyjecie.
- Seba, zostaw go – usłyszał głos Rose.
- Chyba was pojebało – rzucił David. – Nie pozwolę…
- Gówno zrobisz – przerwał mu, trzymający go demon. – Ale jeśli jesteście tacy odważni to możecie sobie na to popatrzeć.
Nagle cała trójka poczuła, że nie może się ruszyć. Czuli się jakby na ich ramiona położono olbrzymi ciężar. Sebastian nadal trzymał swojego przeciwnika, lecz nagle od zniknął i pojawił się obok chłopaka i silnym ciosem w splot słoneczny posłał go na ziemię. Demony ruszyły w kierunku dziewczyn, zdejmując po drogę ubrania. Dziewczyny rzuciły się do ucieczki, lecz to jakby bardziej podnieciło oprawców.
Nagle David poczuł, że może się ruszać. Zerwał się i pobiegł na odsiecz, łapiąc po drodze nóż, który zostawił jeden z demonów. Niewiele myśląc rzucił się na najbliższego i szybkim ruchem, poderżnął mu gardło. Pomiot padł na kolana brocząc krwią i wydając z siebie paskudny charkot. David dla pewność wbił mu jeszcze sztylet pod łopatkę, tak by ostrze przebiło serce. Demona wydał z siebie straszny wrzask i padł martwy. W sekundzie z jego ciała pozostały same kości, w ogóle nie podobne do ludzkich. Reszta demonów nawet nie zauważyła co się stało, będą zbyt pochłoniętymi pogonią za dziewczynami. David ruszył z zamiarem dokonania kolejnego mordu, gdy ktoś położył mu rękę na ramieniu. Tym kimś okazał się Silver. Cała jego prawa strona twarzy były spuchnięta, lecz malowała się na niej determinacja. Tuż za nim skradał się Daro i Seba. Wszyscy z nożami.
- Najlepiej zabić ich wszystkich naraz – zauważył Daro.
- Róbcie co chcecie, ale tamten jest mój – rzucił Silver, wskazując na demona który go pobił.
Wszyscy ruszyli najciszej jak tylko umieli. Każdy obrał sobie innego demona za cel. Darius, Sebastian i David dopadli swoje ofiary i bardzo szybko je uciszyli. Silver musiał przejść jednak znacznie dłuższą drogę.
- Jesteście bardziej uparci niż myślałem – odparł demon i odwrócił się do nich. W jednej ręce trzymał za włosy Natalie, a w drugiej nóż na jej gardle. – Dziękuję, że się ich pozbyliście, teraz mogę mięć je wszystkie tylko dla siebie – wysyczał i przejechał językiem po karku dziewczyny. – Jest taka słodka i jeszcze nietknięta, trzeba to jak najszybciej zmienić.
- Spróbuj tego – powiedziała Natalie, przez zaciśnięte zęby i szybkim ruchem wyrwała się z uścisku demona, następnie złapała go i rzuciła przez plecy na ziemię. Silver wystrzelił jak z procy. Kopnął broń przeciwnika jak najdalej, a następnie zamachnął się swoim sztyletem i wbił go w pierś demona. I tak raz po raz. Przestał dopiero gdy ciało demona już znikło.
- Nie… sądziłem, że sprawi… mi to taka… satysfakcje – wysapał wstając. – Skoda, że nie można zostać zawodowym łowcą demonów.
Z oddali dobiegły ich krzyki innych porwanych. Niewiele myśląc ruszyli im na pomoc. Gdy wbiegli w środek obozowiska im oczom ukazały się koszmarne sceny. Brutalnie gwałcone dziewczyny, ciała ludzi rozrywane na strzępy ku uciesze. Kilka demonów urządziło sobie małą zabawę i kazano paru chłopaka walczyć między sobą na śmierć i życie. W czasie gdy ich obserwatorzy bezwstydnie obmacywali roznegliżowane dziewczyny, lub zmuszali je do zaspokajania ich oralnie. Caroline na ten widok zrobiła się zielona i prawie zemdlała, David złapał ją w ostatniej chwili, ratując przed upadkiem.
- To jest chore – wymamrotała. – Jak można być zdolnym do czegoś takiego?
- Zapłacą za to – odparł David przez zęby.
- Co wy tu robicie? – zdziwił się Baver, który wyrósł jakby z pod ziemi, koło nich. – Ukryjcie się gdzieś, jeśli wam życie miłe. – dodał i popędził z mieczem w rękach na inne demony.
- Chodźcie tutaj – usłyszeli szept gdzieś za wielkiego kamienia.
Ostrożnie weszli tam, z bronią w pogotowiu. Za głazem czekał na nich woźnica i gestem nakazał im by szli za nim. Jak się po chwili okazało demon prowadził ich do dobrze już znanego im namiotu Nezraera. Po drodze spotkali dwa demony, z którymi ich przewodnik poradził sobie nadzwyczaj łatwo.
- Tu będziecie bezpieczni – powiedział, podchodząc do tylnej ściany namiotu i pokazując im dziurę w płótnie, przez którą mogli wejść do środka. – Są tam inni, pamiętajcie by siedzieć cicho jak mysz pod miotłą.
W środku znajdowało się jakiej piętnaście, może dwadzieścia osób. Nagle usłyszeli przed namiotem czyjś głos.
- Zawsze chciałem zobaczyć co też ten ważniak trzyma w tym swoim namiocie – odezwał się jeden.
- Wiesz co ci zrobi jak się dowie, że tam wszedłeś – powiedział drugi.
- Jeśli się dowie – odparł pierwszy. Drugi odburknął coś w odpowiedzi, co wywołało głośną wymianę zdań.
- Oni zaraz nas znajdą! – zapiszczała jakaś dziewczyna.
- Zamknij się – syknął ktoś z tłumu.
David rozglądał się w poszukiwaniu czegoś co mogło by pomóc w ich beznadziejnej sytuacji. Wtedy jego wzrok natrafił na prosty miecz stojący w kącie. Złapał go i zwarzył w rękach.
„Trochę cięższy niż, ten którym walczę na treningach, ale się nada.” – pomyślał i ruszył w kierunku wyjścia.
- Co ty robisz? – spytał go Darius.
- Odciągam ich uwagę.
- Lepsza będzie pułapka – zauważył Gemma. – Jest tu jeszcze jakaś taka broń?
- Masz – powiedział ktoś i wcisnął jej w ręce szable.
- Jaki masz plan? – zainteresował się Silver.
- Zgasimy wszystkie światła, a David i Daro będą stać przy wejściu. Gdy tylko wejdą zetnijcie im głowy.
- A co jeśli najpierw sprawdzą czy nikt nie stoi przy wejściu. Poza tym chyba zauważą, że zgasiliśmy świece – powiedział Sebastian.
- Obserwowałam ten namiot przez kilka nocy. Jest on tak gruby, że nie widać czy w środku się pali czy nie. A ktoś mógłby odwrócić ich uwagę by dać szansę chłopakom.
- Ja to zrobi – powiedział Silver. – Spróbujcie się gdzieś pochować, tak by widzieli tylko mnie.
Gdy wszystko było już przygotowane i każdy zajął swoją pozycję, materiał który zasłaniał wejście rozchylił się lekko.
- Strasznie tu ciemno – rzucił jeden z demonów.
- Zaczekaj chwilę – powiedział jego towarzysz. Nagle w pokoju rozbłysło czerwone światło, dokładnie oświetlając sylwetkę Silvera stojącego kilka kroków od demonów z nożem w każdej ręce.
- No no no, kogo my tu mamy? – spytał demon.  – Co tu robisz mała myszko?
- Potrzebuję waszych głów by zagrać w kręgle – odparł chłopak, najmroczniejszym głosem jakim był w stanie.
Demony zaśmiały się z weszli głębiej do namiotu. Gdy tylko znaleźli się w odpowiednich miejscach David i Daro szybkimi cięciami dekapitowali ich. Ostrza przeszły przez ciała jak przez masło. Krew trysnęła na wszystkie strony. Kilka dziewczyn pisnęło gdy na ich głowy spadł deszcz juchy.
- Piękna robota – powiedział Sebastian przechodząc nad szkieletami, które jeszcze kilka sekund temu były ich niedoszłymi oprawcami.
- Co się z nami stało? – spytał Darius, patrząc, błędnym wzrokiem na szkielety.
- Gdybyście ich nie zabili, oni zabili by nas – odparła Natalie.
- Wiem, ale… Patrzę na to i nic nie czyje. Kompletnie NIC. Zabijanie nie powinno przychodzić z taką łatwością. – odparł i spojrzał na szable, którą nadal trzymał w dłoni. – Czy my nadal jesteśmy ludźmi?
- Zrobiłeś to by nas uratować – powiedziała Rose, podchodząc do niego i przytulając go ostrożnie. – Nie masz wyrzutów sumienia, bo w głębi duszy wiesz, że musiałeś to zrobić.
- Może lepiej się chwilę prześpij – rzucił Sebastian i zabrał Darowi broń. – Ja wezmę pierwszą wartę.
- Ty też odpocznij – powiedziała Caroline do Davida i pociągła go w głąb namiotu.
Caro znalazła kawałek wolnej podłogi i położyła się ciągnąc za sobą Davida. Chłopak zamknął oczy, lecz nie umiał zasnąć. Miarowy oddech Caroline był dla niego jak zegar odliczający sekundy. Mimo tego, że nie dotykali się prawie w ogóle, cieszył się, że ona jest koło niego. Pozwalało mu to osunąć myśli od słów Dariusa.
„Nie mieliśmy wyboru, musieliśmy to zrobić.” – pomyślał i zasnął w końcu.
Obudziło go jakieś poruszenie. Wszyscy wpatrywali się z wejście. David zerwał się i chwycił za miecz, który cały czas miał pod ręką. Przy wejściu stał Daro, Silver, Seba i dwóch innych chłopaków, każdy z jakąś bronią. Kątem oka zauważył, że wiele dziewczyn też posiada nóż lub sztylet. Nagle ktoś zerwał płachtę która zasłaniała otwór. Wnętrze zostało wypełnione światłem dnia, a także łuną pożarów. Do środka wtoczył się chwiejnym krokiem Baver. Spojrzał po wszystkich i padł jak długi na podłogę. David nachylił się nad nim i zauważył, że strój Rycerza jest cały w strzępach i że na podłodze już zaczęła się tworzyć kałuża krwi.
- Nikt… już… wam… nie… zagraża – wysapał, kaszląc obficie krwią. – Dajcie mi… mapę.
Ktoś podał Davidowi fragment skóry, który przez cały czas leżał na stole.
- Musicie, jak najszybciej dotrzeć tutaj – powiedział coraz słabszym głosem i zakreślił palcem kółko na mapie, pozostawiając krwawy ślad. David patrzył z niedowierzanie na miejsce, które zaznaczył demon. Było to w zupełnie inne miejsce, niż te do którego zaznaczył Nezraer.
- Nie dajcie się złapać – wychrypiał i zamknął oczy. – Zaufajcie Ułudzie – dodał słabym głosem i umarł.
- I co teraz? – spytała Jen.
- Na pewno, musimy coś zjeść – powiedział Silver. – Nie znoszę podejmować ważnych decyzji na głodniaka.
Gdy wyszli z namiotu zobaczyli, że z obozu nie zostało zbyt wiele. To tu, to tam coś płonęło.
- Lena, dzięki Bogu ty żyjesz – krzyknął ktoś i na jedna z dziewczyn rzuciła się inna dziewczyna.
Wtedy ze wszystkich stron zaczęli wychodzić ludzie, którym udało się przeżyć.
- Czy wie ktoś gdzie można znaleźć coś do jedzenia? – spytał David i szybko został zaprowadzony do nietkniętego wozu, pełnego jedzenia.
David wraz z innymi zaczęli wydawać prowiant, by uniknąć rozróby. Okazało się, że przeżyło łącznie 36 porwanych, nigdzie nie było widać żadnego demona.
Gdy wszyscy się najedli, nadszedł czas by pomyśleć co dalej.
- Myślę, że powinniśmy zrobić to co powiedział Baver – odezwała się Gemma. – Zawsze był z nami w porządku.
- I oddał za nas życie – dodał David. – Uważam też, że powinniśmy go pochować. Tak należy.
- Hola, kto dał wam prawo o czymkolwiek decydować? – odezwał się nagle jeden chłopak o czarnych włosach.
- Nie mamy zamiaru nikogo do niczego zmuszać – odparła Rose. – Ale to wydaje się być najrozsądniejsze.
- Nie będzie mi, jakaś dziwka, mówić co jest rozsądne, a co nie.
- Coś ty powiedział?! – odezwał się Daro.
- To co słyszałeś – rzucił chłopak. – powiedzcie ile razy dawałyście im dupy, że tak was faworyzowali?
- Na pewno mniej razy niż ciebie matka upuściła za młodu – wycedził Darius, przez zęby i stanął przed chłopakiem. Byli podobnego wzrostu i budowy.
- Ciekawe, czy jesteś tak samo mocy w pięściach, co w gębie? – odparł i rzucił się na Dara.
Ten bez problemu zablokował cios przeciwnika i uderzył go prawym sierpowym w szczękę, powalając na ziemie.
- Wstawaj Arthur! – krzyknął ktoś z tłumu jaki zebrał się koło nich.
Arthur wypluł mieszaninę krwi ze śliną, podniósł się i ponownie zaatakował. Darius podniósł gardę, lecz jego przeciwnik sypnął mu w oczy garścią piasku, powalił go i zaczął okładać. W tym momencie do walki włączył się Sebastian, który ściągnął Arthura z Dara.
- To nie fair! – ryknął ktoś z tłumu.
- A rzucanie piaskiem w oczy jest? – odparł Seba, pomagając wstać przyjacielowi.
- Dosyć tego! – wrzasnęła Natalie, stając między walczącymi.
- Będzie dość, gdy ja tak powiem – rzucił Arthur i znów chciał zaatakować Dariusa, lecz tuż przy jego uchy śmignął nóż i wbił się w drewnianą belkę, która kiedyś była częścią jakiegoś namiotu, stojącą za nim.
- Lepiej przemyśl to dwa razy – odparł Silver, bawiąc się kolejnym nożem.
- Pamiętam cię – rzucił David, stając koło Silvera i oparł sobie miecz na ramieniu. - Nie raz widziałem jak spieprzałeś gdzie pieprz rośnie gdy tylko zrobiło się niebezpiecznie.
- Nie mam zamiaru się wam tłumaczyć – wycedził, przez zęby Arthur i odszedł, a za nim kilka innych osób.
- Trzeba w końcu coś postanowić – powiedziała Caroline.
- Słuchajcie! – zawołał David, wskakując na wóz z jedzeniem. – Tu nie jest bezpiecznie. Musimy jak najszybciej iść.
- Niby dokąd? – zawołał ktoś z tłumu.
- Mamy mapę z zaznaczonym bezpiecznym miejscem.
- A może powinniśmy tu zostać i czekać na powrót Nezraera? – zawołała któraś z dziewczyn stojących w tłumie.
- Skąd wiadomo czy tam jest bezpiecznie? – spytał ktoś inny.
- Co nasz czeka po drodze? – powiedział jeszcze inny głos.
- Nie jestem w stanie wam ta te pytania odpowiedzieć – odparł David. – ale wiem jedno, nie mam zamiaru czekać na Rycerzy Śmierci i dać im się prowadzić jak owca na rzeź. Pierwszy raz od kilku miesięcy sami możemy decydować o swoim losie. – dodał, patrząc na tłum. – Ci co chcą iść z nami niech podejdą do Dariusa, reszta może zostać lub iść gdzie indziej.
Z tłumu wyszło kilka osób i stanęło koło Silvera i reszty. David szybko ich przeliczył, licząc z jego przyjaciółmi było ich dziewiętnastu. Zszedł z wozu i podszedł do Gemmy.
- Będziemy potrzebować jedzenia – powiedział. – I przydał by się też ten wóz.
- Zajmę się tym – odparł. – A ty co zrobisz?
- Pochowam Bavera.
- Pomogę ci – rzucił Darius.
- A też – zaoferował się Silver.
- Był z niego spoko koleś – powiedział Sebastian.
Cała czwórka ruszyła z powrotem do namiotu Nezraera. Po drodze udało im się znaleźć jakieś stare łopaty. Zawinęli szczątki demona w fragment namiotu i wyszli poza obozowisko. Tam wykopali płytki grób i złożyli kości Rycerza w nim, następnie zasypali i ułożyli na nim dwadzieścia kamieni, każdy symbolizował osobę, która zginęła w czasie ich wędrówki. Gdy wrócili do obozu przy wozie stały tylko osoby, które były gotowe z nimi iść. David przyjrzał się uważnie pojazdowi, był to solidny drewniany wóz, na którym wszyscy by się pomieścili, gdyby nie był zawalony, jedzeniem, beczkami z piciem, skórami na których spali, drewnem oraz bronią. Był zaprzężony w dwa wielkie czarne konie, które stały nieruchomo jak posągi. Dopiero gdy Silver dotknął boku jednego z nich, otwarły oczy jarzące się czerwonym światłem, rżąc i parskając.
- Czy ktoś z was prowadził kiedyś powóz? – spytał Darius zebranych.
- Ja jeździłem konno, ale to nie to samo – powiedziała jedna z dziewczyn.
- Dasz radę – pocieszył ją Silver i pomógł wsiąść na kozła. Dziewczyna nawet nie zdążyła wziąć do ręki wodzy, gdy konie ruszyły stępem. David szybko wyciągnął mapę i zauważył, że zwierzęta idą w dobrym kierunku. Wszyscy ruszyli za nimi, oddalając się powoli od obozowiska.
- Jak myślisz ile zajmie nam dotarcie tam? – spytała Jennifer, Davida, gdy po kilku godzinach zatrzymali się na krótki postój.
- cztery, pięć dni szybkim tempem. Tydzień wolniejszym – odparł chłopak – Pod warunkiem, że nic się nie stanie.
Pierwsze „coś” stało się jeszcze tego samego wieczoru. Gdy rozbijali obóz, przy skorej skale, nagle zaczął padać obfity deszcz. Dwóch chłopaków, dostrzegły niewielką grotę, w której postanowiło się schować. Kryjówka byłą dość niska, lecz bardzo głęboka, najeżona ostrymi stalagmitami i stalaktytami. Kiedy tylko tam weszli cała grota zaczęła się trząść. Zaczęli uciekać, lecz jeden potknął się i upadł. Drugi zaczął go ciągnąć do wyjścia. Gdy byli już kilka metrów od niego, grota zamknęła się niczym wielkie usta, prawie przygniatając ręce innym, którzy chcieli pomóc. Następnie cała skała zakopała się w ziemi.
- Kurwa mać – zaklął Darius. – To już nawet skały chcą nas zabić?
- Chodźmy może trochę dalej – zaproponował David.
Mimo zmęczenia nikt nie zaprotestował, więc ruszyli by znaleźć inne, bezpieczniejsze miejsce na nocleg. Zatrzymali na niewielkim pagórku, w tym samym momencie co deszcz przestał padać i tam rozbili obóz. Rozpali ognisko by wysuszyć przemoczone ubrania i przygotować posiłek. Następnie podzielili się na warty i ci co mogli poszli spać.
- Trochę mi się to nie podoba – powiedziała Gamma do Silvera, z którym dzieliła pierwszą wartę.
- Co ci się nie podoba?
- Jesteśmy tu strasznie widoczni – odpowiedział, pokazując ręką otaczający ich niż. – Jeśli ktoś będzie chciał nas zaatakować…
- To i tak nic go nie powstrzyma – przerwał jej Silver. – Nie ma sensu zamartwiać się tym co może być, powinniśmy skupić się na tym co jest.
- Może masz racje, ale to i tak nie daje mi spokoju – odparła. – Jeśli to co mówił tamten demon i obliczenia Davida są prawdą, to powinniśmy dotrzeć na miejsce mniej więcej w tym samym czasie co Nezraer wrócić do tamtych zgliszczy.
- W takim racie nie mamy się co martwić, że nas złapie.
- Oby.
- Przejdźmy może na jakiś weselszy temat – rzucił chłopak. – Opowiedz coś o sobie.
- O czym mam mówić? – spytała Gemma.
- Obojętne. Może o twoich rodzicach. Tak naprawdę to bardzo mało o tobie wiem, a lubię dużo wiedzieć o swoich przyjaciołach.
- Jestem jedynaczką – zaczęła. – Mój ojciec jest oficerem wojskowym, matka za to jest ratowniczką medyczną. Tata zawsze marzył o synu, ale mama ledwo przeżyła mój poród, więc nie chcą ryzykować drugiej ciąży. Rodzice chyba wspólnie stwierdzili, że zrobią ze mnie Wonder Woman. Od najmłodszych lat ojciec uczył mnie różnych wojskowych rzeczy. Wcześniej potrafiłam strzelać niż jeździć na rowerze. Mama nauczyła mnie zakładać szwy, jak zabezpieczać załamania, a nawet pokazała jak przeprowadzić udaną tracheotomie. Co roku wysyłali mnie na jakieś obozy przetrwania.
- Mój ojciec też służył – powiedział Silver, patrząc w dal.
- Może się znają – rzuciła Gemma, szturchając go w ramie.
- Nie sądzę. Ojciec nie żyje od 7 lat.
- Bardzo mi przykro – odparła dziewczyna.
- Nie potrzebnie – Silver, spojrzał jej prosto w oczy i uśmiechnął się promiennie. – Nie nauczył mnie za wielu rzeczy, bo bardzo często wyjeżdżał, ale pokazał mi jak patrzeć na świat. Jak byłem dzieckiem to bardzo często płakałem i załamywałem się przez byle pierdołę, jak zła ocena, czy o, że kolega mnie popchnął. Pamiętam jak pojechałem z tatą na cały weekend pod namiot. Było to krótko przed jego wypadkiem. Tam powiedział mi, że życie jest za krótkie by przejmować się tym co ludzie o nas pomyślą. Zawsze mawiałam, że powinniśmy wyciągać nauki z porażek, ale nie mogą one zatruwać naszych myśli. Pokazał mi jak dostrzegać nawet w najgorszej sytuacji powody to uśmiechu.
- Czyli ty nie zgrywasz takiego twardziela? – spytała Gemma.
- Mama często powtarzała, że mam psychikę z adamantium. Przyznała mi się, że po śmierci ojca to ona powinna być dla mnie oparciem, a nie ja dla niej.
- Nie chcę być wścibska, ale jak zginął twój ojciec?
- Wypadek samochodowy. Wracał na przepustkę, była wtedy straszliwa burza, Jakiś debil w ferrari chciał wyprzedzić samochód jadący z naprzeciwka, tata odbił w bok i wpadł w poślizg. Wypadł z drogi i wpadł w przepaść. Umarł w szpitalu, lekarze mówili, że w życiu nie widzieli nikogo z taką wolą przeżycia. Został pochowany ze wszystkimi honorami.
- To strasznie smutne – powiedziała Gemma, lekko szklistym wzrokiem.
- Tylko mi tu nie płacz – zażartował Silver, szturchając ją w ramie i spojrzał w nocne niebo.
- Wasza warta już się skończyła – powiedział Sebastian, podchodząc do nich z papierosem w ustach.
- Nie pal, bo dostaniesz raka – odparł Silver.
- Po pierwsze nie śmieszne, a po drugie, to i tak już mi nie zaszkodzi – rzucił Seba, siadając koło nich.
- Co masz na myśli? – spytała Gemma.
- To, że już mam rak – odparł chłopak i zaciągnął się. – Co najlepsze, nie płuc.
- Masakra. Próbowałeś się leczyć.
- A myślisz, że dlaczego mam tak długie włosy? Zacząłem je zapuszczać, gdy dowiedziałem się, że mam brać chemię – rzucił Sebastian. – Idźcie już może lepiej spać.
Następnego poranka po szybkim śniadaniu, zwinęli obóz i ruszyli w dalszą drogę. Szli dość dobrym tempem, narzucanym przez konie. Gdy ktoś nie miał już sił, zostawał posadzony na wozie, by mógł odpocząć. David cały czas nadzorował kierunek marszu, nagle zatrzymał się jak wryty, na szczycie niewielkiego pagórka.
- Co się stało? – spytał Darius, chwytając za szable, którą cały czas miał u boku.
- Widziałem to miejsce w moim śnie – odparł chłopak, wskazując na małe karłowate drzewko – Siedział tu jakiś gościu i powiedział mi…
- Co takiego powiedział?
- Że musimy trzymać się lewej strony rzeki i by omijać wysoką trawę – odparł David.
- Co to może znaczyć? – spytał ktoś.
- Pewnie to, że jak znajdziemy rzekę to mamy trzymać się jej lewego brzegu i to by nie wchodzić w wysoką trawę – odparł Silver.
- Poznałeś kto ci się śnił? – zagadał cicho Daro, gdy znowu podjęli marsz.
- Nie, ale jego głos wydał mi się znajomy – powiedział David. – Czy ja zwariowałem?
- Z jednej strony mam nadzieję, że tak, a z drugiej obawiam się, że jednak nie. Tak czy owak, możesz się okazać cennym źródłem informacji. Nie ukrywaj niczego co będzie ci się śniło, ok?
- Ok.
Następnego dnia w okolicach południa, natknęli się na mały stawik i rzeczkę, wpływającą do niego. Rzeczka mogła było pokonać jednym susem. Lecz wszyscy ruszyli lewą stroną. Po kilkunastu metrach przed nimi zaczął ukazała się rozległa równina porośnięta trawą, w niektórych miejscach była ona znacznie wyższa niż w innych. Wtedy wszyscy spojrzeli wymownie na Davida. Pochód ruszył omijając z daleka płaty wysokiej trawy, lecz nadal trzymając się lewej strony rzeki, która wiła się leniwie przez równinę. W pewnym momencie doszli do miejsca, gdzie po lewej stronie rzeki trwa była tak wysoka, że sięgała im klatek piersiowych, za to prawa strona rzeki wyglądał jakby była świeżo co skoszona.
- I co teraz? – spytała Rose. – Albo, przejdziemy na drugą stronę, albo zaryzykujemy trawę.
- Musi być jakieś wyjście – powiedziała Caroline.
- Ja się nie boję – powiedział jakiś chłopak i przeskoczył na drugą stronę rzeki. Gdy tylko wylądował, jego nogi zanurzyły się po kolana w podłożu. Nagle coś zaczęło się poruszać w trawie. Chłopak zaczął się szamotać, lecz jeszcze bardziej zaczął tonąć. Jen, porwała z wozu linę i rzuciła ją chłopakowi. Gdy ten ją złapał wszyscy zaczęli ciągnąć. W tym czasie dziwny ruch zaczął przybliżać się do uwięzionego. W ostatnim momencie udało się im wyciągnąć na lewy brzeg, gdy nagle ziemia w której jeszcze przed chwilą były jego nogi wybuchła. Sebastian kątem oka ujrzał jakieś krokodylo-podobne zwierzę, zakopujące się w miękkie podłoże.
- Odwołuję to co powiedziałem – wysapał chłopak, trzęsąc się cały.
- Tu jest jakaś ścieżka! – zawołał ktoś z tyłu.
Faktycznie ściana trawy, byłą przedzielona tak wąską ścieżką, że koła wozu jechały w trawię. Wszyscy szli bardzo ostrożnie, rozglądając się czujnie we wszystkie strony. Jedna z dziewczyn siedzących na wozie nachyliła się nad trawą by zobaczyć co może się w niej znajdować. W tej chwili wóz najechał na jakiś kamyk i podskoczył, wyrzucając tą osobę w trawę. Udało jej się poderwać na nogi i ruszyć biegiem w kierunku ścieżki, gdy już prawie na niej byłą, coś ścięło ją z nóg i pociągnęło w głąb trawy. Po chwili do uszu wszystkich dobiegł jej przeraźliwy krzyk, który urwał się nagle. Kilka osób wykrzyknęło imię dziewczyny lecz każdy wiedział, że nie ma szans jej uratować. Davidowi serce łamało się na widok bólu na twarzach niektórych, lecz ponaglił ich do dalszej drogi. Czas na żałobę będzie gdy znajdą się w bezpieczniejszym miejscu.
Gdy rozbijali obozowisko, byli mniej więcej w połowie równiny. Na drugim końcu zaczęło majaczyć im wejście do przesmyku, którym mieli przejść. Dotarli do niego następnego dnia, pod wieczór.
- Nie zdążymy go przejść przed nocą – zauważyła Natalie. – Może lepiej rozbij obóz tutaj?
- Co o tym sądzisz, David? – zwrócił się do przyjaciela Silver.
- Czemu mnie pytasz? – zdziwił się chłopak.
- Może wyśniłeś jakieś informacje o tym miejscu. Hej, ziemia do Davida! – zawołał Silver, gdy nagle wzrok chłopaka stał się dziwnie mętny.
Davidowi przed oczami ukazał się obraz ruin obozu, z którego wyruszyli. Zobaczył Nezraera, Sarfela i cztery inne demony, dosiadających wielkich rumaków. Były to inne konie niż te na których wyruszyli. Nezraer parzył na czerwony kształt kulący się przed nim na ziemi.
- Powiedz mi jeszcze raz gdzie uciekła reszta? – wysyczał Rycerz.
- Ja naprawdę nie wiem – wyjąkał kształt, którą okazał się Arthur. Był całkowicie nagi, i cały pokryty krwią. Nagle na jego już i tak strasznie poranione plecy spadł bat. – Wiem tylko, że poszli tam – zapłakał chłopak i wskazał drżąca ręka w kierunku, w którym poszli.
- Dlaczego idą w kierunku terenów Ułudy? – spytał Sarfel.
- Mam dziwne przeczcie, że nie jest to przypadek – odezwał się wysoki demon w czarnej szacie.
- To wszyscy jakich znaleźliśmy – odparł inny demon, prowadząc pięciu chłopaków.
- Z tego co mówiłeś zostało was tutaj szesnaście osób – Nezraer zwróci się ponownie do leżącego. – Gdzie jest reszta?
Chłopak milczał, nawet gdy zaczęto go biczować.
- Uciekli nocą – powiedział jeden z złapanych.
Wtedy jeden z Rycerzy zeskoczył z konia, podszedł powoli do chłopaka, złapał go za twarz, następnie wyciągnął nóż i wyciął biedakowi język.
- Nie ładnie tak kłamać – powiedział i kopnął chłopka, który zwijał się na ziemi, brocząc krwią z ust.
- Tą ranę trzeba zamknąć, bo nam się bidulek udławi własną krwią – rzucił z siodła inny Rycerz. – Proponowałbym ogiem.
- Świetny pomysł – odparł ten co uciął złapanemu język i zawlókł go do najbliższego ogniska, z którego wyciągnął spory węgielek i brutalnie wepchnął go chłopakowi w usta. Nieszczęśnik, piszczał z bólu i próbował wyrwać się żelaznego uścisku.
- Zróbcie choć jeden krok, a spotka was coś dużo gorszego! – ryknął Nezraer na resztę złapanych, gdy ci chcieli pomóc przyjacielowi.
Rycerz w końcu puścił chłopaka, a te padł na ziemie nieprzytomny. Następnie demon zwrócił się do pozostałych.
- Teraz grzecznie, powiecie nam gdzie jest reszta.
- Cztery osoby naprawdę uciekły, jakiś dzień po tamtych, a reszta ukryła się gdy tylko was zobaczyliśmy – złamał się jeden z nich.
- Pokarz gdzie – rozkazał Sarfel i poszedł za chłopakiem.
Gdy wrócili wszystkich zebrano w jedno miejsce.
- Co z nimi? – spytał Nezraer, demona w czarnej szacie.
- Są słabi, ledwo wyczuwam w nich moc Starożytnych – odparł tamten. – Ale mogą się przydać na inne sposoby. Tą piątkę zabierzcie do naszego Pana – powiedział wskazując konkretne osoby. – Te dwie dziewczyny i tego chłopaka oddamy lady Rozkoszy.
- Dlaczego? – zdziwił się jeden z demonów i od razu skulił się pod skojarzeniem Rycerza.
- Bo ostatnio nasz Pan, ma z nią kiepskie relacje – wyjaśnił Sarfel. – A co z resztą?
- Będą tylko balastem, możecie ich zabić – powiedział demon. – Ale zbierzcie tyle krwi ile zdołacie, przyda mi się do kilku eksperymentów.
- A my w tym czasie urządzimy sobie małe polowanie na uciekinierów – dodał Nezraer i odwrócił konia w kierunku, w którym uciekła ich grupa – Wypuście ogary!
- Mamy przejebane – powiedział David, gdy tylko wizja zniknęła i w kilku krótkich zdaniach opowiedział im co widział.
- Musimy ruszać dalej – powiedział Darius.
- Jak będziemy szli w nocy? – spytała Jen.
- O to będziemy się martwić później – rzucił Daro i ruszył opowiedzieć wszystkim, co się stało.
- Te twoje wizje mnie trochę przerażają – powiedziała Caroline do Davida.
- Mnie też – odparł. – Nie mam zielonego pojęcia skąd się wzięły i dlaczego tylko ja je mam.
Gdy zapadła ciemność nawet nie dotarli do połowy przesmyka. Lecz nagle rośliny znajdujące się na jego ścianach zaczęły świecić fluorescencyjnym niebieskawozielonym światłem, pozwalając im kontynuować wędrówkę. Ci co byli zbyt zmęczeni by iść spali na wozie, a by wypoczęli, zwalniali miejsce by inni mogli się zdrzemnąć. Gdy w końcu wyszli z przesmyku właśnie nastawał świt. Wyszli na kolejną równinę, lecz dużo mniejszą od poprzedniej. Doskonale widzieli weście do doliny, która zaprowadzi ich na do miejsca które Baver im wskazał.
Mimo wielu protestów dalej kontynuowali marsz. W pewnej chwili David padł z wycieczenia i natychmiast zobaczył jak sfora czarnych psów rozrywa na strzępy trójkę niedoszłych uciekinierów. David rozpoznał miejsce gdzie znajdował się pościg i zaklął straszliwie. Gdy wizja ustała, obudził się na wozie.
- Co widziałeś? – spytał Darius, siedzący koło niego.
- Oni w jedną noc pokonali tyle co my przez ponad dzień – odparł chłopak, był zbyt zdenerwowany, by zastanawiać się skąd jego przyjaciel wiedział, że miał wizje.
- Czyli, jeśli utrzymają takie tempo to…
- Dopadną nas jutro wieczorem – przerwał mu.
- A ile nam zostało, do bezpiecznej przystani?
- Tyle samo – odparł David z rezygnacją.
- Czyli musimy się sprężyć – rzucił Darius, nie patrząc na przyjaciela.
Pod wieczór nikt nie miał już sił by iść dalej, więc rozbili obóz. Atmosfera była bardzo ciężka, prawie nikt z nikim nie rozmawiał, wszyscy wpatrywali się tępo w swoje talerze. Rano zjedli ostatni posiłek i całkowicie opróżnili wóz, by zmieściło się na nim jak najwięcej osób i ruszyli z grobową ciszą dalej.
W miarę jak zbliżali się do końca podróży, Davida coraz częściej atakowały wizje, coraz szybciej zbliżającego się pościgu. Gdy wchodzili byli w połowie drogi przez dolinę, zobaczył jak Nezraer właśnie wjeżdża na równinę, którą niedawno przeszli. Im bliżej końca doliny tym wizje stawały się bardziej natarczywe, w pewnym momencie, Davidowi zdawało się że jednym okiem widzi drogę przed sobą, a drugim goniący ich pościg.
Konie były już bardzo zmęczone, ale jakby zdawały sobie sprawę z zagrożenia i zmuszały się do wielkiego wysiłku ciągnąć wóz pełen ludzi. W końcu wylot z doliny zaczął się przybliżać się coraz szybciej, aż w końcu wóz wyjechał z niej.
Nikt nie wiedział czego się spodziewać, lecz to co ujrzeli, była to sporej wielkości polana z rozwalającym się kamiennym łukiem na środku niewielkiego kręgu jaki tworzyły inne kamienie. Wiele osób padło na kolana płacząc rozpaczliwie.
- Czyli tak kończy się nasza przygoda? – rzucił Sebastian. – Miło było was poznać.
- Jeśli mam zginąć to zamierzam zginąć w walce! – krzyknął Silver, a większość mu zawtórowała.
- Pomórzcie mi – powiedział Darius, odpinając konie od powozu, tuż przy wejściu do doliny.
- Co zamierzasz? – spytała Gemma.
- Zablokujemy drogę wozem, może ich to trochę spowolni – odparł Daro.
- Niegłupie – skwitował Sebastian.
Gdy wspólnymi siłami udało im się przewrócić wóz tak by blokował drogę z doliny, David doznał ostatniej wizji w której zobaczył jak Rycerze Śmierci właśnie wjeżdżają do doliny. Za ich końmi biegła cała rzesza demonów. Wszyscy wrócili do kręgu i siedli z bronią pod ręką. Teraz pozostało im jedynie nerwowe czekanie na to co ma przynieść los.
- Szczerze wam powiem, że o wiele bardziej wolę taką śmierć, niż być powoli zeżartym przez nowotwór – powiedział Sebastian.
- Te miesiące były dla mnie najlepszym i zarazem najgorszym przeżyciem – powiedziała Caroline, parząc na wszystkich ze łzami w oczach, nerwowo ściskając ręce na nożu. – Cieszę się, że mogę nazwać was przyjaciółmi.
- Żałuję tylko jednej rzeczy – rzucił Silver z lekkim zakłopotaniem. – Że jeszcze nigdy nie całowałem się z dziewczyną.
- To akurat nie problem – odparła Gemma i pocałowała go w usta. – Tylko nie myśl sobie, że to cokolwiek znaczy – dodała, odsuwając się od niego. – też chciałam zobaczyć jak to jest.
- Kamień spadł mi z serca – powiedział Silver, nadal lekko oszołomiony. – Już wyobraziłem sobie rozmowę z twoim ojcem i rosyjską ruletkę, podchwytliwych pytań mojej matki.
 Wszyscy parsknęli śmiechem. Wtedy Sebastian wyciągnął ostatniego swojego papierosa, zapalił go, wziął lekkiego bucha i podał innym, mówiąc.
- Na znak naszej przyjaźni. Taka mała fajka pokoju.
Każdy zaciągnął się raz i podał papierosa dalej.
- Wiesz jakie to niehigieniczne? – zawołała Natalie z lekkim uśmiechem. – A co jak się czymś zarażę? – spytała, lecz w końcu wzięła ostatniego bucha, wypalając papierosa do końca.
W tym momencie ich barykada rozleciała się trafiona kulą ognia. Na polanę wlał się potop demonów. Wszyscy poderwali się łapiąc za broń, gotowi walczyć do ostatniej kropli krwi. Kiedy Nezraer ich dostrzegł wybuchł gromkim śmiechem i rozkazał swoim demonom ich zaatakować. Gdy pomioty już miały dopaść pierwszych uciekinierów, powietrze pod kamiennym łukiem zaczęło pulsować i otwarł się tam spory portal z którego wyskoczyła ponad trzydziestka mężczyzn i kobiet, w różnym wieku. Wszyscy mieli na sobie czarne skórze stroje i dziwną broń w rękach. Przybysze rzucili się na demony.
David patrzył na to kompletnie oszołomiony i nie zauważył wielkiego ogara, który zaszedł go od boku. Bestia skoczyła chcąc rozerwać chłopakowi gardło, lecz nagle na jej kark spadło ostrze kosy. Trzymanej prze chłopaka w wieku Davida, lub trochę młodszym.
- Musisz uważać, te cholery są bardzo szybkie – powiedział chłopak.
- Kim wy jesteście? – spytał David, całkowicie oszołomiony.
- Jesteśmy Pogromcami, wiesz zawodowymi łowcami demonów – odparł chłopak i pociągnął go w kierunku portalu.
David rozejrzał się po polu bitwy i zobaczył, że inni Pogromcy ciągną jego przyjaciół, a inni próbują się przebić przez hordę demonów by pomóc innym.
- Paul, uważaj! – syknął ktoś i chłopak który prowadził Davida, popchnął go na ziemię i odwrócił się by ściąć głowę biegnącego na nich demona. Para silnych rąk poderwała Blackfirea z ziemi i tuż przed sobą ujrzał anioła. Nie przypominał on małych grubiutkich cherubinów jakie są często malowanie w kościołach. On miał na sobie lśniącą zbroję, w ręku dzierżył miecz, a na twarzy miał wyraz determinacji. Nagle przed aniołem stanął demon w czarnej zbroi i zamienił z nim kilka słów, po czy ruszył do ataku na demony Nezraera.
Ktoś popchnął Davida w kierunku portalu. Chłopak zdążył jeszcze raz obrzucić pole bitwy i jego wzrok padł na zakapturzoną postać stojącą na jednym z największych głazów. Postać jakby wyczuła jego spojrzenie i odwróciła się do niego, zrzucając kaptur i pokazując twarz, uśmiechnął się do niego i pokazał wyciągnięty w górę kciuk. Sekundę potem ogarnęło go bardzo jasne światło portalu.

***
- To ty byłeś tym woźnicą, co przywiózł jedzenie! – krzyknął David, parząc na Astarotha.
- Zgadza się – odparł lord i spochmurniał lekko. – Jednocześnie pragnąłbym was z całego serca przeprosić za to cholerne wino. Ktoś spartolił swoja robotę. Te demony nie miały wpaść w taki szał. Chociaż niema tego złego, co by na dobre nie wyszło – dodał po chwili.
- Co przez to rozumiesz? – spytała Jennifer.
- To, że zaoszczędziło to mnie i Baverowi wymyślania jakieś historyjki, dlaczego to on was nie zatrzymał.
- Znasz Bavera? – zdziwił się Silver.
- Czy go znam? – zaśmiał się demon. – On od samego początku był moim, jak wy to mówicie, kretem w szeregach wroga. A skoro już o nim mowa, o jest wam bardzo wdzięczny na pochówek.
- To on żyje?! – krzyknął z niedowierzaniem David.
- Tak, jest wśród nas, lecz dla zachowania pewnych pozorów, musi posiedzieć trochę w ukryciu – odparł demon. – Czy mam mu coś od was przekazać?
- Dlaczego nam pomogliście? – spytała Caroline.
- Na pewno, nie z dobroci serca – powiedział Astaroth. – Powiem tylko, że miałem swoje powody, a jednym z nich była niechęć jaką czuję do tego zapatrzonego w siebie chuja jakim jest pan Nezraera.
- Czego od nas chcesz? – spytał Darius.
- Gdy przyjdzie odpowiedni czas, to upomnę się o swoje – odparł lord. – A tym czasem bywajcie w zdrowiu, młodzi Pogromcy. Co tyczy się ciebie – dodał, zwracając się do Annabel. – Duchy twojej przeszłości jeszcze nie raz dadzą o sobie znać.
- Co to znaczy? – spytała Nocna Łowczyni.
- Dowiesz się szybciej niż ci się zdaje.
Po tych słowach odwrócił się, wszedł za jedną z kolumn na scenie i zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu.
- Chyba nic tu po nas – powiedział Silver, przerywając niezręczną ciszę.
Wszyscy ruszyli z powrotem na parking, rozmyślając o tym czego się dowiedzieli i zastanawiając się jakie może mieć to konsekwencje w przyszłości.

<<<&>>>
Jak ktoś miło raczył zauważyć, bardzo długo musieliście czekać na ten rozdział.
Mam nadzieję, że przynajmniej jego długość zrekompensuje choć trochę te długie miesiące oczekiwania.
Mówiłem wcześniej, że może podzielę go na kilka części, ale stwierdziłem, że tą historię należy opowiedzieć w całości, tak więc oto najdłuższy rozdział jaki do tej pory stworzyłem i chyba dłuższego już nie stworzę.
Wena chwilowo wróciła, więc od razu zabieram się do pracy, by wykorzystać ją puki nie wyjedzie sobie gdzieś, na kolejne kilka miesięcy.
Także, od rychłego zobaczenia, mam nadzieję 😊
Pozdrawiam,
Zwierzak